Wzór wierności na drodze powołania…
We wczorajszym wpisie o błogosławionych zamieściłem zdanie, które dziś – również w Polsce – w wielu osobach może budzić różne emocje i uczucia. Napisałem, że kiedyś ,,były takie czasy, kiedy za sutannę i różaniec na palcu ludzie oddawali życie.” Czy tego chcemy czy nie, takie są fakty.
Dziś chcę wspomnieć o jeszcze jednym błogosławionym. O kimś bardzo mi bliskim, choć i jego nigdy w życiu nie spotkałem.
A wszystko zaczęło się na długo przed moim wstąpieniem do Zakonu. Gdy Pan Bóg coraz bardziej upominał się o mnie, gdy coraz wyraźniej klarowała się we mnie decyzja co do kapłaństwa, kilka razy w miesiącu (zwykle były to sobotnie przedpołudnia) wyjeżdżałem z rodzinnego domu do pobliskiego Słupska. Tam, zawsze rano o 6.30 uczestniczyłem we Mszy św. w kościele mariackim. Później szedłem dalej – do kościoła św. Ottona, gdzie do dziś trwa całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu. Uwielbiałem tam chodzić (ciągle zresztą, będąc w Słupsku, tam zaglądam). Lubiłem to miejsce pewnie też i dlatego, że po drugiej stronie ołtarza, za prezbiterium jest klasztor Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji i zawsze miałem to szczęście, że mogłem wysłuchać śpiewanej przez nich Liturgii Godzin.
Były siostry, był Pan Jezus. Miałem tam swoje ulubione miejsce, zaraz pod chórem, przy konfesjonale. Siadałem tam, a po prawej stronie, na wyciągnięcie ręki miałem wielką tablicę pamiątkową, dedykowaną mojemu ,,cichemu Przyjacielowi ” – bł. Bronisławowi Kostkowskiemu.
To był kleryk. Urodził się w Słupsku jeszcze przed drugą wojną światową. Do dziś jest zresztą jedynym – jak do tej pory – pochodzącym z mojej rodzinnej diecezji błogosławionym. Został ochrzczony właśnie w kościele św. Ottona. Kilka lat później wraz z rodzicami wyjechał do Bydgoszczy, gdzie został przez Niemców aresztowany i osadzony m.in. w Lądzie. Później w Dachau, gdzie w 1942 r. zmarł.
Będąc w Lądzie – dzięki temu, że jego matka znała matkę jednego z gestapowców – Bronisław mógł wyjść na wolność. Niemcy chętni byliby go wypuścić, jednak postawili jeden warunek: Bronek miał wyrzec się kapłaństwa i zrzucić sutannę.
Był już na V roku. Nawet przez chwile nie myślał o tym, by przystać na niemieckie żądania. Pewnie nie spełniłby tego warunku nawet wówczas, gdyby dopiero zaczynał seminarium. Stracił życie, nie doczekawszy święceń kapłańskich. Jego matka kazała z przysłanej do domu sutanny syna uszyć sobie do trumny suknię pogrzebową. Kilka lat później w tej sukni została pochowana.
Dziś bł. Bronisław jest patronem kleryków i tych, którzy wiernie idą drogą powołania. Jestem pewien, że to, iż i ja jestem teraz kapłanem, zawdzięczam też i Jemu. W ,,Jego” kościele, pod Jego wizerunkiem spędzałem kiedyś całe godziny. I tak coraz bardziej się z nim zaprzyjaźniałem. Dziś ciągle proszę Go o wierność. O wierność powołaniu i o odwagę w noszeniu kapłańskiej sutanny.