,,Cieszyli się, że są godni cierpieć dla Jezusa”
Bardzo ciekawa jest dzisiejsza Liturgia Słowa. Szczególnie pierwsze czytanie – mówiące o wystąpienie Gamaliela – daje mi dużo do myślenia. Czytamy tam, że pod wpływem mowy tego człowieka, mężowie izraelscy – choć chcieli raz na zawsze załatwić sprawę Apostołów – w konsekwencji ,,przywoławszy Apostołów kazali ich ubiczować i zabronili im przemawiać w imię Jezusa, a potem zwolnili.” Można powiedzieć – tylko tyle. Mogło być przecież znacznie gorzej.
Dalej Dzieje Apostolskie mówią o tym, że Apostołowie ci ,,odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia Jezusa.”
Kiedy dziś rano czytałem ten fragment Dziejów, nawet przez myśl mi nie przeszło, że też będę dziś ,,cierpieć dla imienia Jezusa.” To moje dzisiejsze ,,cierpienie” niczym jest w porównaniu z tym, co przeżyli Apostołowie, ale jest chyba jasne, że moje dzisiejsze doświadczenia nie tylko nie są odosobnione, ale nawet zdarzają się coraz częściej.
Otóż, z racji pierwszego piątku miesiąca, znów odwiedzałem w naszej parafii chorych. Ubrany w komżę i stułę, z bursą na piersi przechodziłem kolejne ulice. Przy kościele zatrzymałem się na czerwonym świetle. Poczekałem, aż przejedzie cały sznur samochodów. Jako ostatni jechał srebrny citroen.
I kiedy już wydawało się, że za moment wskoczy zielone światło, zauważyłem, że kierowca na mój widok znacznie zwolnił. Myślałem, że daje mi pierwszeństwo. Jednak nie… Pospiesznie otworzył okno i krzycząc na całe gardło obsypał mnie stekiem przekleństw. Bardzo powoli przejechał przejście dla pieszych i zatrzymał auto. Wychyliwszy głowę przez okno, nie przestawał kląć pod moim adresem. Zresztą, nie wiem, komu bardziej się dziś oberwało – mnie czy Panu Jezusowi.
Pewnie ten biedny człowiek wysiadłby nawet z samochodu i podszedł do mnie, gdyby nie to, że za nim zatrzymywały się już kolejne auta, a jeden z kierowców nerwowo naciskał klakson. Chyba właśnie ten dźwięk sprawił, że delikwent odjechał. Dobrze, że zareagował na głos klaksonu, bo na reakcje stojących na przystanku ludzi był zupełnie głuchy.
Kiedy odjechał, pobłogosławiłem go Najświętszym Sakramentem. Gdyby to widział, pewnie by się wrócił…
Przyznam, że choć o agresji w stosunku do księży trochę się mówi, to ja jednak nigdy wcześniej z tak jawną agresją się nie spotkałem.
Cała sytuacja trwała minutę, może dwie. Kiedy w końcu wskoczyło zielone i mogłem przejść na drugą stronę, od razu przypomniało mi się to dzisiejsze czytanie. Apostołowie cieszyli się, że ktoś ich wyśmiał, opluł, ubiczował. Dzisiaj widzę jak bardzo jest mi do Apostołów daleko. Bo choć nie mam w sercu żalu i nienawiści do tego człowieka (nawet się za niego pomodliłem), to jakoś z tego całego wydarzenia cieszyć się nie umiem. Jeszcze. Może kiedyś… Może w następny pierwszy piątek?
Ojcze, zły się wściekał! Wyczuł, że nie idziesz sam – w końcu w komży, stule… Wobec dziejącego się dużego dobra, które jest ciche, zło musi swoje pretensje wykrzyczeć. Tylko tyle może zrobić. Pozdrawiam 🙂
doświadczył ksiądz typowej manifestacji złego ducha, ten biedy człowiek był opętany !