Aż się boję zapytać: Kto następny?
Kurczę, co się dzieje? Kolejna medialna twarz staje publicznie w sprzeczności z nauką Kościoła. Starsi pijarzy pamiętają tego, o kim myślę, jak przed laty brylował w pijarskich klasztorach, grając na skrzypcach i śpiewając przy różnych okazjach. Wszak jego rodzony wujek – o. Pompiliusz – był właśnie pijarem.
Zbigniew Wodecki – bo o nim tutaj myślę – stanął w jednym szeregu z tymi, którzy dają przyzwolenie na grzech. Nie chcę i nie będę pisał tutaj o osobach doświadczanych przez homoseksualizm – to oddzielny, bardzo trudny i złożony temat. Chcę jednak głośno powiedzieć, że nikt, spośród tych, którzy uważają się za ludzi wierzących, nie powinien promować sprzecznych z nauką Kościoła zachowań. A już na pewno nie powinien robić tego ktoś, kto z racji tego, czym się zajmuje, jest na przysłowiowym świeczniku.
Wyraźnie widać, że publiczne przyzwolenie na grzechy, związane z szóstym przykazaniem Dekalogu, zatacza coraz szersze kręgi. Wciąga przy tym ludzi, których sam kiedyś bardzo ceniłem. Bez wątpienia Wodecki do nich należał. Gdyby nadal zajmował się tylko tym, co wychodzi mu najlepiej, ceniłbym go nadal, bo wydaje mi się niekwestionowanym artystą.
Niestety, coś pękło po ostatniej akcji promującej homoseksualizm i po ostatnich wywiadach pana Zbigniewa. Szkoda wielka… Jego prywatne poglądy ujrzały światło dzienne i czar prysł. Ciekawe, kto następny…