W Częstochowie tron swój wzniosła…
Wykorzystując mój ostatni dzień wolny przed wakacjami, postanowiłem wczoraj nawiedzić Jasną Górę. Wstyd powiedzieć, ale w tym roku jeszcze tam nie byłem.
A to przecież z Krakowa tylko nieco ponad dwie godzinki pociągiem.
Na placu powitały mnie setki porozkładanych krzesełek. Pustych. Ucieszyłem się i pomyślałem, że kiedy jak kiedy, ale właśnie teraz nie spotkam w Sanktuarium wielkich tłumów. Z taką też nadzieją przekroczyłem bramę i mając w pamięci powiedzenie, że ,,tylko Szwedzi idą do Częstochowy bez spowiedzi” postanowiłem wejść do Kaplicy Pojednania i Pokuty. A tam… no nie…. Do wszystkich siedmiu konfesjonału długaśne kolejki. Tajemnicą poliszynela jest to, że oprócz spowiedzi w Kaplicy, jest na terenie Sanktuarium jeszcze jeden inny, zawsze czynny konfesjonał. Ten w zakrystii.
Pierwszy raz odprawiałem Mszę św. przed Cudownym Obrazem. Razem z trzydziestoma księżmi, którzy właśnie wtedy celebrowali wspólnie z okazji 50 rocznicy swoich święceń kapłańskich. Nie trudno domyśleć się jak się czułem w otoczeniu tych, którzy na kapłaństwie zęby zjedli. Tak czy inaczej, Msza św. była wielkim przeżyciem. Potem jeszcze krótka adoracja w Kaplicy Adoracji Najświętszego Sakramentu i Droga Krzyżowa na Jasnogórskich Wałach.
A potem… potem trzeba już było wracać na dworzec. Każdy, dla swojej własnej psychicznej i duchowej higieny, powinien czasem zrobić sobie taki osobisty Dzień Skupienia. Nie każdy może w Częstochowie, ale przecież to nie musi być światowej sławy sanktuarium. Najważniejsze, by chcieć przystanąć w kołowrotku codzienności i popatrzeć na życie z dystansem.
Przykładem księdza muszę się niebawem wybrać na Jasną Górę, dawno mnie tam nie było. Cieszę się, że na podróż złożyło się tak wiele pozytywnych wrażeń 🙂