Bałbym się miłości bez emocji…

Ewangelia wg św. Marka 6,45-52

Kiedy Jezus nasycił pięć tysięcy mężczyzn, zaraz przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim sam odprawi tłum. Rozstawszy się więc z nimi, odszedł na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć. Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć. Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz przemówił do nich: «Odwagi, to Ja jestem, nie bójcie się!» I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył. Wtedy oni tym bardziej zdumieli się w duszy, nie zrozumieli bowiem zajścia z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.

Uczniowie zdumieli się w duszy, bo nie zrozumieli zajścia z chlebami. To ich zdumienie miało wydźwięk pejoratywny, było swego rodzaju wyrzutem sumienia. Ale emocje przecież mogą być także pozytywne – o pozytywnych emocjach możemy mówić choćby w kontekście wczorajszej Ewangelii, kiedy Jezus dokonuje cudu rozmnożenie chleba i ryb.

W życiu codziennym – ale także w życiu duchowym – potrzebne są emocje. Tak te negatywne, jak i te pozytywne. Oczywiście, trzeba zawsze mieć świadomość, że przedawkowanie jednych, jak i drugich może doprowadzić do patologii, jednak w miłości emocje muszą mieć swoje miejsce.

Kiedy zapytano pewnego polskiego biskupa – który lubuje się w zapraszaniu do swojej diecezji różnych znanych i mniej znanych charyzmatyków – o to, czy nie boi się, że wiara jego diecezjan będzie budowana na emocjach (wszak w grupach charyzmatycznych emocji nie brakuje), on odpowiedział: – Bałbym się prawdziwej miłości bez emocji.

I rzeczywiście, czy można sobie wyobrazić, że miłość dwojga młodych ludzi pozbawiona jest emocji? Nie… Nie można. Czy zatem znaczy to, że jest źle, kiedy tak się dzieje? Oczywiście, że nie…

To, co w tym temacie dzieje się w relacji dwojga ludzi, powinno zachodzić także w naszej relacji do Jezusa. Może dziś warto postawić sobie pytanie o to, jakie emocje towarzyszą mi, kiedy się modlę, kiedy idę do kościoła, kiedy odchodzę od konfesjonału, itp.?

Nigdy nie zapomnę sceny, której byłem świadkiem ponad dziesięć lat temu w bazylice św. Józefa w Kaliszu. Wszedłem do tego kościoła i zaraz przy drzwiach uklęknąłem. Przez pierwsze chwile nie zwróciłem uwagi na to, że kilka kroków ode mnie przy konfesjonale ktoś klęczał. Kiedy jednak usłyszałem szlochanie, obejrzałem się. Klęczał tam człowiek ubrany w sutannę. Chyba właśnie przez to, że był to ksiądz, wybiłem się z mojej modlitwy. A już zupełnie byłem w szoku, kiedy po kilku chwilach wstał i odchodząc od ławki spojrzał w moją stronę. Chyba pierwszy raz w życiu (i jak dotąd ostatni) widziałem wtedy zapłakaną twarz kapłana. I bynajmniej, nie wyglądał na szczawia. Mógł mieć jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat. Wtedy zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. Pamiętam to zresztą do dziś.

Na kanwie tamtego wydarzenia lubię sobie czasem z Jezusem pogadać o emocjach, które towarzyszą mi w moim życiu zakonnym, duchowym, wspólnotowym. Może warto, byś i Ty chociaż na chwilę zatrzymał się przy swoich emocjach? Bo chociaż w miłości nie ma miejsca dla lęku (o czym przypomina nam dziś św. Jan w pierwszym czytaniu), to jednak trzeba w niej znaleźć miejsce na emocje. Albo inaczej – znaleźć emocje w miłości i miłość z emocjami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.