Coś się kończy, coś się zaczyna…

Dziś, chyba tak jak każdy z nas, robię sobie bilans z tego kończącego się roku. Myślę, myślę i dochodzę do jednego wniosku: okazałbym się bardzo nie fair wobec Pana Boga, gdybym powiedział, że mijający rok był dla mnie zły. Tak powiedzieć nie mogę, bo na pewno tak nie było.

Dostałem od Boga na te minione dwanaście miesięcy mnóstwo łask i błogosławieństw. Dostałem tyle, ile potrzebowałem, żeby żyć dobrze, mądrze i ewangelicznie – ani za dużo, ani za mało. A to, że nie każdą łaskę dostrzegłem i że nie z każdą potrafiłem podjąć współpracę, to już inna sprawa. Mea culpa…

Wydarzyło się w tym czasie naprawdę wiele dobra. Przede wszystkim nie chorowałem. Ani ja, ani moim Bliscy. Nikt nie był w szpitalu. Bogu dzięki… Poznałem też w tym roku kolejne zastępy fantastycznych ludzi (wiele z tych znajomości naprawdę sobie cenię), odwiedziłem nieznane dotąd miejsca, nauczyłem się wielu nowych rzeczy, przeczytałem ponad trzydzieści całkiem ciekawych książek. Zamknął się za mną rozdział pt. praca w seminarium, ale otworzył się inny. Jeszcze chyba bardziej ciekawy i na swój sposób nieprzewidywalny: duszpasterstwo i katecheza. To, co robiłem kiedyś, bardzo lubiłem. Do dziś wspominam z sentymentem. To, co robię obecnie, też bardzo lubię. Zresztą, zawsze powtarzałem, że odnajdę się wszędzie tam, gdzie są ludzie. Bo – jak mówi stare ludowe powiedzenie – bez ludzi i raj się znudzi.

W kapłaństwie nie ma czasu i miejsca na nudę. Jest czas – i nie daj, Boże, żeby go kiedyś zabrakło – na autoformację czyli na pielęgnowanie i rozwijanie osobistej relacji z Bogiem. To jest najważniejsze. Mieszkanie przez ścianę z kaplicą bardzo w tym pomaga. Jest też czas na służbę innym, jest pragnienie trwania w charyzmacie, jest grupa młodzieży, która jeszcze nie wypisała się z katechezy i dla której zwyczajnie chce mi się chodzić do szkoły. W tym wszystkim są też Przyjaciele. Tacy, którzy są blisko nawet, gdy są daleko, którzy wspierają, modlą się, dzwonią, towarzyszą. I których obecność w tym roku odkryłem jakoś bardziej.

Z perspektywy kończącego się roku mogę powiedzieć, że jestem szczęściarzem. Mimo różnych trudności, wad, moich słabości, grzechów i doświadczeń, których jednak wolałbym nie przeżywać, widzę, jak wiele od Pana Boga otrzymuję. I dzisiaj już o nic nie proszę. Dzisiaj tylko dziękuję. Uczę się cieszyć tym, co mam. A mam naprawdę wiele.

Za chwilę w naszym kościele nabożeństwo dziękczynne. To będzie czas szczególnego dziękowania. Warto dziękować. Pan Bóg nigdy nie pozwoli prześcignąć się w dziękowaniu. Im więcej dziękujesz, tym więcej otrzymujesz 😉 .

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.