Dziś jego wspomnienie…
O świętym ojcu Pio słyszał chyba każdy. Na półkach katolickich księgarni z łatwością można znaleźć coś o tym świętym, a kolejne Grupy Modlitewne św. o. Pio wciąż zawiązują się już nie tylko we franciszkańskich parafiach. I chwała Panu, bo o. Pio to niezwykła postać.
Niewielu pewnie pamięta, że przeżywany kilka lat temu Rok Miłosierdzia miał dwóch wyjątkowych patronów. Jednym z nich był właśnie św. o. Pio. Drugim – inny kapucyn – św. Leopold Mandić. Lektura o tym świętym sprawiła, że stał mi się bardzo bliski. Często przed spowiadaniem innych modlę się do Boga za jego przyczyną. Dziś w kalendarzu liturgicznym jego wspomnienie.
Świadkowie mówią, ze to właśnie do o. Leopolda odsyłał o. Pio niektórych swoich penitentów. Ten, kto był kiedyś w Medjugorje (to miejsce nazywane jest Konfesjonałem Świata) być może widział na placu z konfesjonałami stojącą na postumencie figurę bardzo niskiego kapucyna. To właśnie o. Mandić.
Postulator procesu kanonizacyjnego o. Leopolda tak oto charakteryzował kiedyś tego świętego spowiednika: Ojciec Leopold miał szczególną formę dyslalii (zaburzenie mowy), która powodowała u niego fatalną dykcję: ślizgał się niejako po słowach i zdaniach do tego stopnia, że zdawał się niejako zatrzymywać i spinać, kiedy miał wypowiedzieć formuły wymagające maksymalnej precyzji, jak rozgrzeszenie czy konsekracja. Obok tej poważnej wady wymowy słabą stroną o. Leopolda by także jego wygląd: był niski (zaledwie 135 cm), drobna budowa ciała, marna aparycja. Cechy te nie stanowiły z pewnością atutów kaznodziei, który z mocą i stanowczością miał głosić Dobrą Nowinę. Z biegiem czasu doszły do tego jeszcze schorzenia (zapalenie stawów, zaropiałe i zaczerwienione oczy, itd.), które zdeformowały jego ciało i czyniły z niego obiekt raczej drwin niż szacunku. Świadkowie przytaczają sytuacje, w których dzieci, spotykając go na ulicy, śmiały się z jego niskiego wzrostu i wrzucały mu kamienie do kaptura. On sam mówił o sobie często: ,,Jestem naprawdę człowiekiem do niczego. Jestem po prostu śmieszny.”
Wyśmiewany przez niektórych, dla wielu stał się duchowym przewodnikiem i wzorem do naśladowania. Zatroskany o głoszenie słowa, zatroskany o sprawy ekumenizmu, przez ponad trzydzieści lat wierny posłudze w konfesjonale w klasztorze kapucynów w Padwie. W kapłaństwie przeżył 52 lata. Zmarł 30 lipca 1942 r. wycieńczony chorobą.
Pozostało po nim wiele ciekawych i pięknych sentencji. Jak choćby ta: ,,Zakładam stułę i niczego się nie boję.”