Hej kolęda, kolęda…
Bardzo lubię ten poświąteczny czas. Z jednej strony pewnie dlatego, że ciągle jeszcze wszyscy żyjemy klimatem Bożego Narodzenia, śpiewamy kolędy, itp. Z drugiej strony dlatego, że po świętach opada już szał tych wszystkich przygotowań. Nie ma już kolejek przy konfesjonałach, znika szał przedświątecznych zakupów, nie ma tej całej bieganiny. Jest za to leniwe odliczanie do Sylwestra.
Chyba we wszystkich parafiach czas poświąteczny oznacza jedno: kolęda. Ja już po raz drugi kolęduję po Wieczystej. Jak to mówi moja znajoma: ,,zbieram duszpasterskie szlify jako owca posłana między wilki.”
Przyznam jednak, że ani owcą się nie czuję, ani Parafian naszych jak wilki nie traktuję. Przeciwnie… W wielu domach czuję się jak u siebie. I chociaż kolęda to czas nie zawsze łatwy (bo przecież poza nią są też normalne zajęcia i obowiązki – chociażby katecheza w szkołach), to jednak lubię kolędować. To taka odskocznia od codzienności, wyrwanie się z domu, pójście między ludzi.
Nawiedzać domy Parafian to jednak za mało. Trzeba jeszcze coś więcej. Trzeba się uśmiechać, zażartować (- Nie macie pieska? – Nie, u nas teściowa domu pilnuje.), trzeba umieć zagadnąć, poradzić, wysłuchać, pocieszyć. W każdym mieszkaniu spotyka się przecież innych ludzi. W każdym domu inne problemy, inne choroby, inne tematy. W jednym domu trzeba być jak mikrofon – po prostu pozwolić ludziom się wygadać, wyżalić. W innym domu samemu trzeba prowokować rozmowę, bo domownicy są – delikatnie mówiąc – mało wylewni. Trzeba ich po prostu ciągnąć za język.
Z kilkuletniego doświadczenia wiem, że są mieszkania, gdzie najchętniej bym nie wchodził, bo już od progu widać, że zionie przysłowiowym chłodem. ( – Nie wpuszczę was do domu, bo tyle się o was w telewizji nasłuchałem i wiem, jacy jesteście – autentyk z wczoraj). Nawet jeśli ktoś taki wpuści księdza, to i tak atmosfera jest wtedy zwykle mało przyjemna. Są jednak i takie mieszkania (i na szczęście tych jest zdeeeeeecydowana większość), z których najchętniej by się nie wychodziło. Mam w pamięci taki dom: trzypokoleniowa rodzina, wspólna modlitwa, pokropienie mieszkania i … procesja z darami: babcia przyniosła herbatkę, mama tacę z szarlotką, syn położył na stole bombonierkę. Można było siedzieć i słuchać. Siedzieć, słuchać i jeść…
I tyć – rzecz jasna.
Oj, mamy szczęście do tych naszym Parafian. Nie to co mój kolega – wikary z pewnego miasteczka na Pomorzu. W tamtym roku w kopercie dostał … pociętą gazetę. Uśmiałem się jak mi to opowiadał. Może dlatego, że u nas kopert się nie zbiera. Aż się boję pomyśleć, co ja mógłbym znaleźć w kopercie. Może reklamę jakiegoś salonu fryzjerskiego?