I Ty możesz się wyprostować…

Próbuję oczyma wyobraźni zobaczyć główną bohaterkę dzisiejszej Ewangelii (Łk 13,10-17). Widzę zgarbioną kobietę. Bardzo smutną, wręcz nieszczęśliwą. Kobietę, która już nawet uśmiechać się nie potrafi. Trudno się dziwić, krzyż cierpienia dźwiga już tak długo.

Zresztą, nawet gdyby znalazła w sobie jakąś przedziwną moc i nawet gdyby się uśmiechała od ucha do ucha, to i tak nikt by tego jej uśmiechu nie widział. Kobieta bowiem była pochylona ku ziemi. Ludzie, którzy na co dzień ją mijali, widzieli co najwyżej czubek jej głowy. Ona sama też ich nie widziała. Jedynym miejscem, gdzie mogła utkwić swój wzrok, była ziemia. Ta ziemia, po której stąpała.

Dla tej kobiety spojrzenie w górę było czymś niemożliwym. Niemożliwe było spojrzenie w niebo. Choroba bowiem tak spętała jej ciało, że ona sama była bezradna. Jedyne, co jej zostało, to wpatrywanie się w ziemię. A do tego jeszcze to poczucie poniżenia i beznadziei.

Dzisiaj chyba wielu z nas cierpi na tę samą chorobę. Nie fizycznie cierpi, lecz duchowo. Nie raz też jesteśmy tak spętani i z jakiegoś powodu tak zablokowani (jakiś wewnętrzny garb), że nie potrafimy spojrzeć w niebo. Że nie potrafimy (albo nie chcemy) oderwać od ziemi nie tylko naszego wzroku, ale też i serca.

Jezus i nas pragnie uzdrawiać z tej niemocy. On chce, byśmy nie tylko duchowo, ale i fizycznie byli wolni. I nie ma znaczenia to, jak długo już zmagamy się sami ze sobą. Kobieta z dzisiejszej Ewangelii zostaje uzdrowiona po osiemnastu latach choroby. Jest pewne, że doświadczyłaby takiego samego cudu nawet po osiemdziesięciu latach zniewolenia, bo dla Jezusa nie ma nic niemożliwego. My też możemy być uzdrowieniu. Pytanie tylko, czy rzeczywiście chcemy się wyprostować?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.