Jak aniołowie w niebie…

Mk 12, 18 – 27

Przyszli do Jezusa saduceusze, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i pytali Go w ten sposób: «Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: „Jeśli umrze czyjś brat i pozostawi żonę, a nie zostawi dziecka, niech jego brat weźmie ją za żonę i wzbudzi potomstwo swemu bratu”. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę, a umierając, nie zostawił potomstwa. Drugi ją pojął za żonę i też zmarł bez potomstwa; tak samo trzeci. I siedmiu ich nie zostawiło potomstwa. W końcu po wszystkich umarła także kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc, gdy powstaną, którego z nich będzie żoną? Bo siedmiu miało ją za żonę». Jezus im rzekł: ,,Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej? Gdy bowiem powstaną z martwych, nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie.”

Nie raz już w trakcie homilii głoszonej przez biskupa w czasie liturgii święceń słyszałem, jak kaznodzieja zwracał uwagę na fakt, że święcenia kapłańskie czy święcenia diakonatu przyjmuje się… na zawsze. Nie na jakiś określony czas… I nawet nie na całe życie… Święcenia przyjmuje się na całą wieczność. Na wieki wieków – amen.

Wiedzą to już nawet klerycy, którzy studiując poszczególne kanony Kodeksu Prawa Kanonicznego czytają, że nawet, gdy kapłan porzuca kapłaństwo, gdy zostaje zawieszony w swoich czynnościach lub – co gorsza – zostaje przeniesiony do stanu świeckiego, nadal jest kapłanem. Ani na chwilę nie przestaje nim być. Choć nie pełni już funkcji kapłańskich i nie nosi stroju duchownego, nic nie jest w stanie wymazać z jego duszy znamienia tego sakramentu.

Tak jest i tak będzie z kapłaństwem. O tym, jak będzie z małżeństwem mówi nam dzisiejsza Ewangelia. ,,Gdy powstaną z martwych – odpowiada Jezus na pytanie saduceuszów – nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie.”

Czy pytający zrozumieli tę Jezusową – przyznajmy: nieco enigmatyczną – odpowiedź? Tego nie wiem… Wydaje się jednak, że trzeba w tej Ewangelii wyakcentować to, czego tak często nie lubimy, a co ciągle nam gdzieś towarzyszy. Mam tu na myśli… samotność. Chyba wszyscy musimy się w jakimś sensie nauczyć być samymi. I to im szybciej, tym lepiej.

Ostatecznie chodzi o to, by w tej naszej – kapłańskiej i małżeńskiej – samotności (nawet, jeśli będzie ona naszym doświadczeniem dopiero po tamtej stronie życia) niepodzielnym sercem trwać zawsze w obecności Tego, Który jest Miłością. O tym, że nie jest to wcale takie proste, wiemy dobrze wszyscy. Tak czy inaczej: samotność naprawdę nie musi być ciężarem. Może być błogosławieństwem. Więcej, ponoć można ją nawet pokochać, choć przyznam, że ja jeszcze chyba do tego nie doszedłem. Na razie próbuję… A jak to jest u Ciebie z tą samotnością?

ZADANIE: Czy pamiętam o tym, że nawet, gdy wokół mnie nie ma innych osób, tak naprawdę nigdy nie jestem sam, bo zawsze przy mnie jest On?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.