Jestem najlepszym przykładem…
Rzadko tam bywam, ale dziś właśnie tam się wybrałem. Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. O jedenastej rozpoczęła się Msza św. dla grupy jakichś małych dzieci – pielgrzymów. Wszedłem do Sanktuarium właśnie wtedy, kiedy ksiądz zaczynał kazanie. Uklęknąłem i … bardzo szybko zacząłem delektować się tym, co mówił.
A mówił świetnie. Mówił o modlitwie. Dzieciaki chwytały jego słowa, a on porównywał modlitwę do nauki języków obcych. ,,Żeby nauczyć się angielskiego – przekonywał – trzeba mieć chęci i trzeba być choć trochę systematycznym. Nie nauczymy się języka obcego, jeśli będziemy sięgali po niego tylko od czasu do czasu. Z modlitwą jest tak samo. Nie nauczymy się modlitwy, jeśli będziemy modlić się tylko raz w tygodniu – np. w niedzielę. To za mało. Taka modlitwa nie będzie nas cieszyła. Będzie bardziej smutnym obowiązkiem i przymusem, niż prawdziwym spotkaniem z Ojcem. Modlitwa powinna nam wejść w krew. Powinna stać się codziennym zwyczajem. Kiedy jej nie ma, powinno nam jej naprawdę brakować” – przekonywał.
Nie znam tego księdza (szkoda!!!), ale ujął mnie tym swoim kazaniem o modlitwie. Z doświadczenia wiem, że mówienie do dzieci wcale nie jest proste. Tym bardziej cieszy fakt, że są tacy, którzy przed tym nie uciekają i – co więcej – robią to naprawdę dobrze. I trafiają nie tylko do dzieci, czego ja sam jestem najlepszym przykładem…