Ja, Jezu, ufam Tobie… Ty, Jezu, ufasz mi…

Mk 6,7-13


Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien». I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich». Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów, a wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

Jezus przywołał do siebie Dwunastu i dając im bardzo konkretną władzę, w swoje imię zaczął ich rozsyłać. Pierwsze skojarzenie, które rodzi się w mnie po lekturze tych dwóch zdań Ewangelii, jest bardzo proste: Jezus czyni to wszystko, bo im ufa. Darzy ich swoim zaufaniem i właśnie dlatego woła ich do siebie, w swoje imię ich posyła, dając władzę nad duchami nieczystymi.

Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że przecież Jezus – czyniąc to wszystko – nie tylko wie, kim są ci Jego wybrańcy, ale także wie, kim okażą się być w przyszłości. Jezus już teraz wie, że za trzy lata Piotr zwyczajnie się go zaprze i to w najmniej odpowiednim momencie. Już teraz wie, że Jan i Jakub niewiele zrozumieją z Jego katechezy i będą z innymi wykłócać się o pierwszeństwo dla siebie. Wie, że w najtrudniejszym momencie, w czasie modlitwy w Ogrójcu, zwyczajnie pójdą spać. On dobrze wie, jak często każdy z będzie zawodził. Jak bardzo każdy z nich okaże się niedoskonały. A mimo to, wybiera właśnie tych, a nie innych. Wybiera także tego najbardziej tragicznego bohatera z grona Dwunastu – Judasza.

Dlaczego? Przecież żaden inny nauczyciel – wiedząc o tym, co za jakiś czas ma się wydarzyć z jego uczniami – nie ryzykowałby tak bardzo. Wybrałby nie tych, którzy zawiodą, ale tych, którzy mogliby w przyszłości okazać się wierni. Jezusowa logika ciągle zaskakuje.

On wybiera każdego z nich, bo każdemu z nich ufa. Ufa im jako wspólnocie, jako pierwszemu Kościołowi, ale przede wszystkim ufam im samym – tak bardzo osobiście i indywidualnie. Ufa każdemu z nich.

Uderza mnie w tym fragmencie ta Jezusowa ufność granicząca z naiwnością. I nie myślę tu wcale tylko o Apostołach. Myślę przede wszystkim o sobie. Bo przecież i mnie Jezus zaufał. Kiedy mnie powoływał, znał lepiej ode mnie moją przeszłość, znał moją ówczesną teraźniejszość i znał moją przyszłość. I nic z tego, co o mnie wiedział nie sprawiło, że się rozmyślił, że ze mnie zrezygnował, że sobie odpuścił.

Kaplica adoracji w kościele oo. jezuitów na Świętojańskiej w Warszawie. Uwielbiam to miejsce…

Ktoś kiedyś powiedział, że Jezus chce mieć zawsze jak najbliżej siebie tych najsłabszych, najbardziej grzesznych i najbardziej poranionych. Patrzę na Apostołów – rzeczywiście, to wszystko się zgadza. Spoglądam na siebie – prawda ta potwierdza się jeszcze bardziej. Jezus mi zaufał. I ufa mi każdego dnia. Nawet wtedy, kiedy ja sam już sobie zaufać nie potrafię.

To Jego zaufanie ciągle mnie zawstydza. I ciągle sprawia, że każdego dnia na nowo staram się sprostać zadaniu, które mi zlecił. I najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że On jest Bogiem wiernym. Jest Bogiem niekończących się szans. I dlatego zawsze możemy razem zaczynać od nowa.

Trzeba Mu tylko zaufać i dać się poprowadzi. A to właśnie czasem bywa najtrudniejsze…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.