Kochać – jak to łatwo powiedzieć…

Kiedyś – kilka dni po beatyfikacji Jana Pawła II – ukazał się w jednej z lokalnych gazet wywiad z pewnym księdzem z Krakowa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie tytuł: ,,Byłem przyjacielem papieża.”

Tytuł okazał się dość prowokacyjny. Szybko znalazły się osoby (również w gronie księży), które zorientowały się, że przecież papież Jan Paweł II wspomnianego księdza nigdy przyjacielem nie nazwał. ,,Samozwańczy przyjaciel papieża” – drwili niektórzy.

Sytuacja trochę niesmaczna, wszak ów kapłanjan żyje ciągle i pewnie łatka ,,przyjaciela” ciągle mu towarzyszy. Ale chyba dziwić się za bardzo tym nie powinniśmy. Wszak w dzisiejszej Ewangelii sytuacja jest dość podobna. Oto wspominany dziś w liturgii św. Jan Apostoł i Ewangelista pisze słowa, które niejednego zastanowić winny.

Czytamy: Pierwszego dnia po szabacie Maria Magdalena pobiegła i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: «Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono».

Wiemy, że ów drugi uczeń wymieniany obok Piotra to … sam Jan we własnej osobie. Jak więc może on o sobie samym pisać, że jest ,,uczniem, którego Jezus kochał?” Czy inni Apostołowie – dokładnie tak, jak niektórzy krakowscy księża – nie mieliby prawa obruszyć się na Jana? Czy można przypuszczać, że Jezus – mówiąc językiem Ewangelii – nie kochał pozostałych Apostołów? Takich pytań można postawić jeszcze wiele.

To, co bez wątpienia przemawia na korzyść tego najmłodszego z grona Dwunastu to fakt, że właśnie on jako jedyny pojawił się na Golgocie pod krzyżem. Jako jedyny otrzymał w opiekę Maryję. To oczywiście coś znaczy. Ale czy to daje mu prawo do tego, aby samego siebie nazywać ukochanym?

Oczywiście, troszkę Was tym tekstem prowokuję, bo nie chodzi tutaj przecież o żadną pychę i chore, wygórowane ambicje Jana. Tutaj mowa jest o czymś więcej – o relacji ucznia do Mistrza i Mistrza do ucznia. Jan po prostu pisze o tym, co czuje. I nie ma to nic z tym, co jest prawdziwą plagą w naszych środowiskach – z porównywaniem się z innymi. Jan po prostu tę miłość Jezusa do siebie czuł. Czuł się kochany i był o tej miłości głęboko przekonany. Zresztą to właśnie on w swoim Liście napisał, że Bóg jest Miłością (1J 4,8).

Jeśli czegokolwiek moglibyśmy Janowi pozazdrościć, to właśnie tego, że był przekonany i odczuwał to, że Jezus go kocha. Dzisiaj – trzeba sobie to szczerze powiedzieć – często spotkać można ludzi, którzy mówią coś zupełnie przeciwnego: Bóg mnie nie kocha, Bóg o mnie zapomniał. Dlatego czytając tę dzisiejszą Ewangelię warto zatrzymać się nad tym fragmentem i postawić sobie proste pytanie: Czy czuję, że jestem przez Jezusa kochany? Jeśli tak, to czymś naturalnym będzie odwzajemnianie mojej miłości do Niego. A jeśli nie, to zastanowię się nad tym, dlaczego tak właśnie się dzieje.
Taka refleksja powinna przynieść dobre owoce. Powodzenia…