Kto rano wstaje…

Ci, którzy śledzą mojego facebooka zauważyli już pewnie, że w czasie urlopu pojawiam się w różnych kościołach. A że ktoś kiedyś już mnie o to pytał, to wyjaśniam: we Wrześnicy, gdzie jestem na urlopie, Msza św. w wakacje odprawiana jest tylko w niedziele. Jeśli więc chcę sprawować Eucharystię także w dni powszednie (a chcę), mam dwa wyjścia.

Pierwsze – mogę otworzyć sobie kościół i samemu – do pustych ławek – sprawować Mszę św. Msza będzie ważna, intencja odprawiona, ale… Muszę się przyznać, że taką Mszę św. do pustych ławek przez jedenaście lat kapłaństwa sprawowałem tylko może z pięć razy. Zdecydowanie wybieram drugą opcję czyli korzystanie z gościnności sąsiednich parafii. A że gościnność i życzliwość księży w sąsiednich parafiach jest wielka, to i ja chętnie z niej korzystam. I tak bywam czasem w dużej parafii (tj. parafii pw. Wniebowzięcia Matki Bożej) w Sławnie, czasem w parafii mariackiej w Słupsku, czasem w Słupsku u św. Faustyny, czasem w Koszalinie w katedrze (tak jak dziś), czasem jeszcze gdzie indziej.

Ktoś powie – męczarnia takie dojeżdżanie. Można tak na to patrzeć. Tym bardziej, że w wakacje jest zawsze pokusa, by nieco dłużej pospać i nie zrywać się rano. Ale takie poranne pielgrzymowanie ma wiele plusów. Po drodze na pociąg można np. odmówić różaniec, obecność i modlitwa w różnych wspólnotach parafialnych to też zawsze dla mnie nowe doświadczenie. A i okazji do fajnych rozmów z księżmi całkiem sporo. Poza tym – co tu dużo mówić – czas spędzony w kościele przed tabernakulum ma swoją ogromną wartość, której nie da się w żaden sposób zmierzyć ani zważyć, ani niczym innym zastąpić.

I wiecie co? Panu Bogu chyba się te moje pielgrzymki podobają, bo choć w ciągu dnia nie raz już lało jak z cebra, to ja – w drodze na pociąg czy z pociągu – nigdy jeszcze nie musiałem nawet parasola z plecaka wyciągać. Sprawdza się jak nic powiedzenie, że kto dla Pana Boga rano wstaje, temu Pan Bóg daje.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.