Łączy nas Matka…

Nieżyjący już ksiądz profesor Józef Tischner z Krakowa w jednym ze swoich kazań porównał kiedyś ludzi wierzących do czterech kowali pracujących w kuźni.

Kowale ci stoją obok siebie, wokół wielkiego kowalskiego stołu. Każdy z nich trzyma w ręku wielki młot i każdy z nich we właściwym momencie uderza w leżące na stole żelazo. Każdy uderza wtedy, kiedy przychodzi jego kolej. Uderzają rytmicznie i z dużym rozmachem. Wszystko jest pięknie i ładnie, aż do momentu, kiedy w kuźni gaśnie światło…

Wtedy – jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – kończy się wspólna praca. Kowale co prawda stoją jeszcze przy stole, jeden obok drugiego, ale każdy z nich boi się wykonać jakikolwiek ruch, bo jest obawa, że dostanie młotem po rękach od swego sąsiada. Kiedy gaśnie światło, kowale stają się podejrzliwi wobec siebie, stają się nieufni wobec tych, którzy stoją najbliżej nich. Kiedy gaśnie światło jeden nie widzi drugiego. Słyszy tylko jego oddech. Ale twarzy nie widzi.

Dziś – w kontekście Święta Królowej Polski – można śmiało powiedzieć, że dla nas, dla ludzi wierzących, dla Polaków, takim światłem świecącym w kuźni naszego życia jest Maryja. Ta, Która dała się Bogu zapalić. I Która nadal płonie światłem Bożej miłości. I dopóki światło tej Bożej miłości przez Maryję bije i dopóki z Jasnej Góry rozlewa się na całą naszą Ojczyznę, możemy stanąć odważnie brat przy bracie i siostra przy siostrze. Możemy czuć się jak jedna wielka Boża rodzina. Pod Jej matczynym płaszczem.

Możemy – jako dzieci tej samej Matki – bez podejrzliwości, bez nieufności stać obok siebie, a nawet odważnie patrzeć sobie w oczy. Bez jakiegokolwiek udawania i lęku. Dopóki łączy nas Matka, jesteśmy bezpieczni. Problem pojawi się wtedy, kiedy niektóre Jej dzieci Ją porzucą i od Niej odejdą. Wtedy może być naprawdę bardzo różnie. Bo jeśli człowiek porzuci Matkę, to już nic nie stanie na przeszkodzie, by odszedł także od bratniej miłości. A to już droga donikąd.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.