Łańcuch modlitwy…

W poniedziałek rano wstałem później niż zwykle. Parę minut po szóstej. Sięgnąłem po telefon, by wyłączyć budzik i spojrzałem na ekran: Migała wiadomość z facebooka:

KS. LUCJAN ZNAJDUJE SIĘ W SŁUPSKIM SZPITALU.
PROSIMY O MODLITWĘ O CUD.

Gapiąc się w komórkę, zacząłem po omacku szukać okularów. Mam. Z niedowierzaniem przeczytałem tę wiadomość jeszcze chyba z pięć razy. Od razu zadzwoniłem do księdza, który nieco po drugiej w nocy wysłał mi tę wiadomość. Gadaliśmy krótko, bo akurat biegł na roraty. Ale to wystarczyło…

Co w takich momentach robi człowiek wierzący? Zaczyna się modlić i szuka wokół siebie ludzi, których mógłby poprosić o modlitwę. To chyba pierwszy odruch. Szybko włączyłem laptopa i na dysku odszukałem folderek z napisem: ,,Adresy do klasztorów kontemplacyjnych w Polsce.” Jeszcze jako kleryk pozbierałem sobie adresy mailowe wszystkich kilkudziesięciu żeńskich klasztorów kontemplacyjnych i od tamtej pory co jakiś czas przypominam Siostrom o sobie. Wiele razy już mi swoją modlitwą pomogły. Tamtego ranka znów im o sobie przypomniałem. W dwóch zdaniach napisałem intencję. Mała korekta, kliknięcie i wysłane. Od tamtej pory wciąż przychodzą z całej Polski zapewnienia o siostrzanej modlitwie.

Łańcuch modlitwy za ks. Lucjana jest coraz dłuższy. I Bogu dzięki. Ja sam wiem, że tę modlitwę jestem mu po prostu winien. To właśnie jego Bóg postawił na mojej drodze, gdy jako nastolatek rozeznawałem swoje powołanie. Niczego mi chyba wtedy nie było potrzeba do podjęcia decyzji o kapłaństwie tak bardzo, jak dobrego świadectwa jakiegoś kapłana. Tym bardziej, że w diecezji głośno mówiło się wtedy o kilku księżach skandalistach.

Nasza parafia miała szczęście: przyszedł 34 – letni ksiądz, który nigdy wcześniej nie był proboszczem. To był jego debiut. I jakby tego było mało, dostał od biskupa polecenie stworzenia z wiosek należących do dwóch różnych parafii jednej wspólnoty parafialnej. Miał też wybudować parafialny kościół i plebanię. Zrobił to i tylko nieliczni wiedzą, jak dużo ta budowa proboszcza kosztowała.

Tym bardziej jestem mu wdzięczny za to, że zawsze miał dla mnie czas. A ja miałem szczęście, że właśnie przy boku takiego proboszcza – debiutanta rozeznawałem swoje powołanie i utwierdzałem się w tym, że też chcę być kapłanem. Nie bez znaczenia było i to, że parafianie od samego początku polubili nowego proboszcza. Zresztą, on zwyczajnie dał się lubić. Nie miał nigdy łatki materialisty i nie był gburem. Miał za to piękne kazania, z pamięci cytował Herberta i Norwida i pięknie, bez pośpiechu sprawował liturgię. Nawet, gdy po kilkunastu latach przeszedł do największej w diecezji parafii, wciąż niektóre rodziny zapraszały go na różne rodzinne uroczystości.

Ks. Lucjanie… Rzesza modlących się za Ciebie powiększa się z dnia na dzień. Tej modlitwy jest naprawdę sporo. Ufamy, że już niedługo Bóg pozwoli nam widzieć jej owoce. A ja wierzę, że niebawem znów spotkamy się przy herbacie. I że znów – z sobie właściwym przekąsem – spojrzysz na mnie i zadasz mi to samo – niezmienne od lat – pytanie: I co tam, Piotrze, u was w Krakowie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.