Między nami, pijarami…
Pewnie niektórzy z Was zastanawiają się nad tym, jak wygląda wigilia ,,u księży.” Czasem zresztą sam spotykam się ze zdziwieniem, gdy na pytanie o to, czy jadę na święta do domu, odpowiadam, że w Krakowie jest mój dom i tutaj będę świętował. ,,Nie jedzie ksiądz do mamy? Jaka szkoda!”
A wigilia ,,u księży”… No cóż. Każda inna i każda wyjątkowa. Choćby przez fakt wielości osób. W tym roku do wigilijnego stołu w naszym zakonnym domu zasiadło aż dwudziestu pięciu braci. W dodatku wszyscy na czarno. Najpierw wspólna modlitwa w domowej kaplicy. Na jej zakończenie – zgodnie z naszym zwyczajem – każdy odnowił swoje śluby zakonne, czytając przed zebranymi formułę profesji. Później modlitwa z błogosławieństwem opłatków i w końcu życzenia.
No i tu czasem zaczynają się schody, bo… czego życzyć księdzu? Można tradycyjnie: zdrowia, szczęścia i błogosławieństwa. Można też nieco oryginalniej: ,,Życzę Ci, żebyś zawsze był piękną płonącą pochodnią, rozświetlającą innym ludziom drogę do Boga i żebyś nigdy nie zamienił się w kopcącego znicza.” Jedno jest pewne. W klasztorze, jak w rodzinie, łamanie się opłatkiem jest okazją do tego, by – jeśli trzeba – powiedzieć ,,przepraszam”, ,,dziękuję.”
Tak było i u nas. A potem wspólne siedzenie przy stole. I wspólne kolędowanie. Wierzcie mi, śpiew kolęd w wykonaniu dwudziestu kilku chłopa robi wrażenie. A potem rozmowy, spotkania, pogodny wieczorek przygotowany przez naszych braci kleryków. Zwieńczeniem wigilijnego wieczoru jest zawsze spotkanie przy ołtarzu – Eucharystia. To jedna z dwóch nocy w ciągu roku – obok Wigilii Paschalnej – kiedy wierni i kapłani gromadzą się w kościele na wspólnej modlitwie.
Piękne jest Boże Narodzenie. Piękne w naszych domach, rodzinach, klasztorach. I może tylko trochę smutno, że i tym razem tradycji nie stało się zadość i nakrycie dla niespodziewanego gościa znów pozostało czyste.