Nie o cukierkowanie chodzi…

Ktoś, czytając mój wczorajszy wpis, mógłby zapytać: W jaki sposób ludzie świeccy mogą być powołaniowcami?

Rzeczywiście, pytanie może wydać się uzasadnione. Bo o ile w kontekście biskupów, duszpasterzy powołań czy moderatorów Liturgicznej Służby Ołtarza wszystko jest jasne, o tyle upatrywanie powołaniowca w kimś świeckim może nie być dla kogoś zrozumiałe. Tymczasem nic prostszego.

Kilkuletnie doświadczenie w posłudze duszpasterza powołań utwierdza mnie w głębokim przekonaniu o tym, że tak naprawdę w domu rodzinnym wszystko się zaczyna i na domu rodzinnym wszystko może się zakończyć.

To w rodzinnym domu młody chłopak czy dziewczyna zaczyna zastanawiać się nad kapłaństwem / życiem zakonnym. Ma te kilka czy kilkanaście lat i coraz bardziej słyszy w sercu ten niepokojący głos. Zaczyna się zastanawiać, przemadlać i coraz bardziej obserwować. Również, a może przede wszystkim znanych sobie kapłanów i siostry zakonne.

Jeśli na tym etapie rozeznawania młody człowiek, który jest wyjątkowo bacznym obserwatorem, będzie bombardowany przez swoich najbliższych (którzy dodatkowo są dla niego autorytetami) negatywnymi komunikatami o ludziach Panu Bogu poświęconych, prawdopodobnie nigdy nie zdecyduje się na podjęcie takiej drogi.

Zupełnie inaczej będzie, kiedy usłyszy, że o księżach czy osobach konsekrowanych w rodzinnym środowisku mówi się dobrze. I wcale nie chodzi tu o to, by rodzice czy bliscy takiego potencjalnego kandydata na kapłana czy kandydatki do życia w klasztorze zaklinali rzeczywistość i jakoś sztucznie i nieprawdziwie mówili o ludziach Kościoła. Tu nie chodzi o cukierkownie czego ani kogokolwiek. Tu chodzi o normalność.

Towarzysząc młodym w procesie odkrywania ich powołania wiele razy spotkałem się z sytuacją, kiedy rodzice wprost zabraniali synowi podejmowania formacji nowicjackiej czy seminaryjnej. Znam przypadki, kiedy powołanie syna stało się w domu tematem tabu, a i jeden taki przypadek jest mi znany, że matka zaszantażowała syna odebraniem sobie życia. Zjawiska takie śmiało nazwać można swego rodzaju patologią.

Pisząc wczorajszy tekst, nie miałem na myśli sytuacji patologicznych. Bardziej myślałem o normalnych polskich domach, w których o księżach mówi się jednak bardzo różnie. Może warto – zamiast powielać niepotwierdzone plotki na temat takiego czy innego duchownego i zamiast publicznie wytykać jego błędy – spróbować dostrzec nawet w najbardziej nielubianym duszpasterzu coś dobrego. No i pomodlić się za niego, angażując w tę modlitwę również syna czy córkę.

Życzę tym wszystkim, którym towarzyszę w rozeznawaniu powołania takich właśnie mądrych i roztropnych rodziców. Takich, którzy nie narzucają swojej woli, do niczego nie zmuszają, nie zabraniają i nie szantażują. Takich, którzy swoim słowem i postępowaniem pomagają, a nie utrudniają podjęcie tej najważniejszej życiowej decyzji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.