O mnie się nie martw… Ja sobie radę dam…

Jezus mówi dziś o mieszkańcach Niniwy (Łk 11, 29-32). Jak zauważa – ludzie z Niniwy nawrócili się dzięki nawoływaniu Jonasza. Jonasz był tym, którego Bóg wybrał, powołał, usposobił i posłał, aby ludzie uświadomili sobie potrzebę własnego nawrócenia. W tym miejscu warto uświadomić sobie na nowo dwie ważne rzeczy:

1. Jako uczeń Jezusa Chrystusa mam być Jonaszem dla innych ludzi,

2. Jako człowiek grzeszny sam potrzebuję obok siebie kogoś, kto stanie się moim Jonaszem.

O tym, że mamy być ludźmi, którzy żyjąc blisko Boga, będą Jego świadkami wszyscy dobrze wiemy. Łapię się na tym, że nie raz już w ramach niedzielnych kazań właśnie na to zwracam uwagę słuchających. Przywołuję wtedy tak dobrze znane mi słowa Jana Pawła II: ,,Nie wystarczy, że sam odnalazłeś Chrystusa. Musisz Go jeszcze zanieść innym, bo dzisiejszy świat jest wielkim polem misyjnym.”

Nawet, jeśli nie znaliśmy tej papieskiej wypowiedzi wcześniej, wiemy, że jesteśmy przed Bogiem odpowiedzialni także za tych, których On stawia na naszej drodze. Każdego spotkanego człowieka mamy prowadzić do Boga i do Ewangelii. Jest jednak coś równie ważnego, o czym często się zapomina.

Obok tego, że mamy być Jonaszami dla innych, sami też powinniśmy mieć obok siebie jakiegoś Jonasza. Kogoś, kto stojąc z boku będzie mi pomagał odnajdywać w moim życiu wolę Bożą. Na drogach naszej wiary potrzebujemy przewodników. Nieraz powtarzam klerykom prawdę o tym, że aby kiedyś być dla innych ojcem, najpierw samemu trzeba być synem. Innymi słowy: Zanim będziesz Jonaszem dla innych, najpierw sam powinieneś znaleźć sobie swojego Jonasza.

Ważne jest to, co piszę. A wspominam o tym z jednego powodu: Przez kilka lat mojego kapłaństwa spowiadałem różnych ludzi. Niektórzy z nich mieli dość pokomplikowane życie. Pewne grzechy wracały jak bumerang i sprawiały, że osoba była coraz bardziej smutna, sfrustrowana i samotna. Wiele razy wręczałem wtedy w konfesjonale wizytówkę i mówiłem: ,,Zadzwoń, przyjdź, porozmawiamy na spokojnie. Przyjrzymy się temu, co przeżywasz. Nikt przecież sam siebie za włosy z bagna nie wyciągnął. Potrzebujesz towarzyszenia, jeśli chcesz znajdę dla Ciebie czas…”

W ten sposób rozdałem w konfesjonałach dziesiątki wizytówek. Przez całe lata z propozycji stałego duchowego towarzyszenia skorzystały dwie, może trzy osoby. To wcale nie znaczy, że po takiej jednorazowej spowiedzi wszystkie ich problemy nagle się rozwiązały. Nie… W życiu wielu z nich nic się nie zmieniło. Nie zmieniło się także to, że wiele z tych osób wciąż żyje w przeświadczeniu, że sami sobie poradzą. ,,Dam sobie radę… Nie potrzebuję żadnego człowieka, żadnego Jonasza. Dam sobie radę sam.”

Niestety, życie wielu osób pokazuje, że człowiek sam siebie nie do końca jest w stanie prowadzić. Na szczęście jest wielu takich, którzy odbijają się od brzegu sami, dyscyplinują się i walcząc, wychodzą na prostą. Wciąż jednak nie brakuje takich, którym pomocna ręka jest bardzo potrzebna. Oby znalazł się ktoś, kto wyciągniętą rękę człowieka potrzebującego nie tylko przytrzyma, ale także pociągnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.