O natarczywości pewnej niewiasty… (Łk 7, 36-50)

Ta anonimowa kobieta z dzisiejszej Ewangelii jest po prostu bezczelna. Trzeba mieć niezły tupet, aby – mając świadomość tego, że wszyscy wokół dobrze wiedzą, czym się zajmuje – wejść bez zaproszenia do cudzego domu. I to do domu faryzeusza. To trochę tak, jakby wejść do nory żmii. Zresztą, nie tylko w tamtych czasach takie zachowanie uznawano za całkiem spory nietakt. To nie koniec… Ona nie staje w progu. Ona podchodzi do stołu, przy którym siedzi Gość i pochyla się do Jego stóp. Bezczelność do kwadratu.

Dlaczego faryzeusz nie zareagował? Dlaczego stać go było tylko na to, by burknąć coś pod nosem samemu sobie? Przecież mógł ją wyprosić, była dla niego przecież persona non grata. Mógł potraktować ją bardzo różnie. Tymczasem on się temu wszystkiemu biernie przygląda. Nic nie robi. Może wzruszyły go jej łzy. Ewangelista mówi, że kobieta płacze. Więc może to te łzy zamknęły faryzeuszowi usta.

A Jezus… Dlaczego pozwala na to, by kobieta przed Nim klęczała? By w obecności innych uniżała się i upokarzała? Przecież mógł ją podnieść, powiedzieć dobre słowo, zrobić znak krzyża na czole i odesłać. A może pozwolił na to, żeby dać lekcję faryzeuszowi. Trudno powiedzieć, czy czegoś się nauczył. Na pewno jednak coś mu z tej lekcji zostało.

Łzy mają ogromną moc. Sam niedawno pisałem tutaj o księdzu, który w sanktuarium św. Józefa w Kaliszu odchodził od konfesjonału zalany łzami. Było to prawie sześć lat, a ja ciągle mam tego księdza przed oczyma. Ten obraz mi został. Łzy oczyszczenia na twarzy starszego kapłana.

Pan Jezus na pewno patrzył na łzy kobiety. Jednak na pewno o wiele bardziej patrzył na jej serce. Bo to ono jest najważniejsze. Łzy są zawsze tylko zewnętrznym przejawem tego, co kryje się w sercu. Ta kobieta nie mogła już dłużej zostać z tym wszystkim (ze swoim grzechem) sama. Miała dość duszenia w sobie tego, z czym już dawno przestała sobie radzić. To wszystko już dawno zaczęło ją przerastać. To dlatego wprasza się do domu Szymona faryzeusza. Nie myśli o tym, jak ją potraktują, co jej powiedzą. Podchodzi do Jezusa bardzo blisko.

Od tej kobiety możemy nauczyć się bardzo wiele. Ona wie, gdzie szukać pomocy. Jakże często my robimy coś zupełnie odwrotnego. Mając w sercu jakiś konkretny grzech i wyraźnie sobie z nim nie radząc udajemy, że wszystko jest OK. Dusimy to wszystko w sobie. Ale na dłuższą metę jest to tylko okłamywanie samych siebie. Jest tylko jedno wyjście z takich sytuacji – podejście do Jezusa i oddanie Mu wszystkiego. Innymi słowy: stanięcie w prawdzie przed Nim i przed sobą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.