Oby więcej takich Chmielewskich…
Życzliwi nazywają ją polską Matką Teresą albo generałem w habicie. Nieżyczliwi mają inne określenia, których ze względu na moją osobistą sympatię do niej, nie będę tu przywoływał. Ci, którzy się z nią zetknęli potwierdzają, że s. Małgorzata mówi to, co myśli i czasem zwyczajnie nie przebiera w słowach. A jak ma przebierać, skoro już od kilkudziesięciu lat jej codzienność przepełniona jest walką o najsłabszych? Tak, słowo walka pasuje tu idealnie.
Założyła wspólnotę, adoptowała kilkoro dzieci, przejęła na schroniska kilka domów i teraz musi o to wszystko zadbać. A że państwo nie pomaga, a często jeszcze rzuca kłody pod nogi, to już inna bajka.
Właśnie odstawiłem na półkę ,,Dobro jako choroba zakaźna.” To książka – pamiętnik s. Małgorzaty, która opisuje swoją posługę pośród najuboższych i chorych.
Warto po nią sięgnąć choćby po to, by uświadomić sobie, jak absurdalne (by nie powiedzieć: kretyńskie) prawo mamy w Polsce i jak ci, którzy mają pomagać, często umywają ręki i jeszcze przeszkadzają.
Bo co powiedzieć np. o sytuacji, kiedy prowadzone przez pewne miasto schronisko dla kobiet odmawia przyjęcia niepełnosprawnej pani tylko dlatego, że… jest niepełnosprawna. Przyjęliby ją, gdyby dodatkowo np. była ofiarą przemocy domowej. Co robi owa pani? Zaczyna szukać jakiegoś pana, który zechciałby ją… pobić. Bo jak będzie pobita, to miejsce w schronisku zapewnione.
Czy to nie jest absurd? Czy ktoś nie powinien za to beknąć?
Jednym słowem – brak słów. Bogu dzięki, że są takie Gośki Chmielewskie. I daj Boże, żeby w tych wszystkich ministerstwach, służbach, urzędach, MOPS-ach, GOPS-ach i Caritasach takich Chmielewskich było jak najwięcej. Daj Boże, bo brak słów.