On na każdego patrzy z miłością, bo nie potrafi inaczej (Mk 10,17-27)

Gdy próbuję wyobrazić sobie scenę z dzisiejszej Ewangelii rodzą się we mnie mieszane uczucia. Oto przychodzi do Jezusa bliżej nam nieznany człowiek i gdy pyta Mistrza o wskazówki na życie, Ten wymienia kilka spośród przykazań Dekalogu. Ale najbardziej zadziwiające dzieje się potem. Ów człowiek wypowiada trudne do przyjęcia zdanie:  Wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości.

Zadziwiające. Akurat – pomyśli niejeden z nas. Nie da się przecież przez całe życie nie grzeszyć. Jest to bardzo mało prawdopodobne. Czy ktoś z nas mógłby odpowiedzieć Jezusowi tak jak ten człowiek? Czy ktoś z nas mógłby patrząc Jezusowi prosto w oczy powiedzieć, że nigdy nie złamał żadnego przykazania? Ja tak odpowiedzieć nie mogę. A ten człowiek tak właśnie odpowiedział.

Co Jezus sobie o nim pomyślał? Czy uwierzył, że ten nigdy nic? Dziwna to scena. A potem jeszcze to dające nam do myślenia zdanie Ewangelisty, że Jezus – słysząc taką odpowiedź – spojrzał na swojego rozmówcę z miłością.

Myli się ten, kto sądzi, że Jezus popatrzył na tego człowieka z miłością tylko dlatego, że tamten przez całe życie nie złamał żadnego z przykazań. Gdyby tak właśnie było, bałbym się takiego Jezusa. Bałbym się Jezusa, który z miłością patrzy tylko na tych, którzy przez całe życie zachowują Jego przykazania. Na szczęście tak nie jest. Jezus spogląda z miłością na każdego. Nie przestaje patrzeć na nas z miłością nawet wówczas, kiedy musi kogoś ukarać. Na każdego spogląda z miłością, bo On sam jest Miłością i nie potrafi inaczej.

Niestety, często myślimy bardzo po ludzku, przez co bardzo mocno wypaczamy prawdę o Bożej miłości. Niektórzy myślą, że jak popełnią grzech, to Jezus odwraca się od nich na pięcie i odchodzi. Niektórzy myślą, że wtedy Jezus przestaje ich kochać bardzo i kocha ich tylko trochę albo wcale. A przecież to nieprawda. Jezus nie przestaje nas kochać. Nigdy… Nigdy też nie zaczyna kochać nas mniej…

Czasem tłumaczę to dzieciom posługując się wiszącą na suficie lampą. Staję pod nią i tłumaczę, że ta lampa świeci na mnie tak samo zarówno wtedy, gdy stojąc pod nią modlę się jak i wówczas, gdy stojąc pod nią robię coś bardzo złego. Kiedy nie jestem dobry, światło lampy pada na mnie dokładnie tak samo, jak wówczas, gdy stojąc pod lampą czynię coś dobrego. Lampa nie gaśnie, nie przestaje świecić. Zawsze świeci tak samo. Jednakowo. Najbardziej jak potrafi. I właśnie tak jest z Bożą Miłością. Bóg kocha nie za coś, ale wbrew wszystkiemu. Nawet wbrew całemu złu, które staje się naszym udziałem. Kocha zawsze… Warto o tym pamiętać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.