Otwarte furtki, niespalone mosty…

Pośród wielu programów, które w moim dzieciństwie gromadziły przed telewizorem całą moją rodzinę, były ,,Zerwane więzi.” Program, w którym dziennikarze pomagali zgłaszającym się do redakcji widzom odszukiwać ich bliskich. I co ciekawe, często udawało się to nawet po bardzo wielu latach.

genealogiczneBardzo lubiłem ten program, bo dobrze było w nim widać, że nawet najbardziej pogmatwane drogi mogą znów się skrzyżować. Program dawał nadzieję dziesiątkom osób.

Z mojej rodziny nikt nigdy (odkąd mi wiadomo) się nie ,,zagubił.” To prawda, nasze drogi – chyba jak w każdej rodzinie – z czasem się rozchodzą, ale jakiś kontakt, choćby telefoniczny, pozostaje. Tak czy inaczej, program Alicji Resich Modlińskiej sprawił, że jakiś czas temu sam zacząłem poszukiwać i tworzyć drzewo genealogiczne własnej rodziny. Główny motyw to oczywiście zwykła ludzka ciekawość…

I oto, znając imiona i daty śmierci moich pradziadków, udało się natrafić na wiele ciekawych śladów. Niektóre z nich od początku nie pasowały do całej układanki, ale są też takie, które do tych rodzinnych puzzli idealnie pasują. O szczegółach moich działań pisał tu nie będę. Zdradzę tylko, że w wyniku poszukiwań odnalazłem – i to całkiem niedawno – dwóch księży o takim samym jak moje nazwisku. Okazało się, że tak jak moi pradziadkowie, tak i ich przodkowie wywodzą się z kujawsko – pomorskiej Tucholi. Wiele wskazuje na to – wciąż badamy to, jak wiele – że jesteśmy krewnymi. Żeby było ciekawiej, Tomek i Kazik też nie są rodzonymi braćmi, ale kuzynami. Obaj dziś duszpasterzują w diecezji toruńskiej.

Jak się okazuje, nie trzeba wcale zwracać się do redakcji, by znaleźć kogoś bliskiego. Czasem wystarczy skorzystać z dobrodziejstwa naszych czasów, jakim jest Internet. Wyniki takich poszukiwań mogą nas zadziwić.

kosció
kościół we Wrześnicy

Poszukiwania rodziny to jedno, a nieplanowane spotkania z kolegami z dawnych lat, to drugie. Właśnie wczoraj odwiedził mnie Robert, niemal mój rówieśnik, z którym przez wiele lat staliśmy jako mali chłopcy przy ołtarzu kościoła w naszej rodzinnej Wrześnicy. Robert mieszka teraz w Krakowie, zaledwie 500 metrów od mojego domu. Kto by się spodziewał… Chodząc po kolędzie w zeszłym roku odkryłem, że wśród naszych Parafian również są ludzie z nadbałtyckiej ziemi. Ktoś się przyznawał do Sławna, ktoś inny do Słupska. Takich ludzi, którzy wyjechali z Pomorza by osiąść na stałe w Krakowie jest całkiem sporo.

Ktoś może się zastanawiać, po co ja o tym dziś piszę… Sam nie wiem… Może po to, by podzielić się z Wami radością z wczorajszego spotkania z kolegą, którego nie widziałem dobre dziesięć lat. A może po to, żeby pokazać, jak Pan Bóg lubi nas w życiu zaskakiwać. A może jeszcze z innego powodu; może po to, by i Was zachęcić do odkopywania dawnych kontaktów i zawiązywania zerwanych więzi. Zachęcam, bo niby dlaczego nie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.