Podziwiać to za mało. Trzeba jeszcze naśladować…

Kiedy kanonizowano św. s. Faustynę, miałem dokładnie osiemnaście lat. Oglądałem transmisję w telewizji i myślałem sobie wtedy, że ta Faustyna już od dziecka była taka wyjątkowa i święta. Patrzyłem na jej kanonizacyjny portret i myślałem sobie, że ona musi być ogłoszona świętą, bo przecież Jezus z nieświętymi nie rozmawia. Myślałem tak wtedy, w maju 2000 r. I tak samo myślałem za każdym razem, gdy czytałem relację z kanonizacji br. Alberta, św. Maksymiliana czy oglądałem kanonizację św. Jana Pawła II.

Oni byli święci już za życia – myślałem – więc ogłoszenie tego przez Kościół jest tylko zwykłą formalnością. Dziś – uczestnicząc w beatyfikacji bł. Hanny Chrzanowskiej – myślałem już trochę inaczej. Hanna była zwyczajną pielęgniarką. Zwyczajną… Nie nosiła włosiennicy (jak Albert), nie biczowała się (jak Faustyna), przesadnie nie pościła ani nie umarła za bliźniego (jak Maksymilian). A jednak w tej zwyczajności była trochę niezwyczajna. A objawiało się to w tym, że oczy i serce miała szeroko otwarte i wokół siebie zawsze dostrzegała tych, którzy byli najsłabsi, najbiedniejsi, pozostawieni sami sobie. Dostrzegała tych, których inni często nie widzieli.

Nie widziała nigdy Jezusa – jak Faustyna – na własne oczy. Widywała Go jednak codziennie… W każdym napotkanym i potrzebującym pomocy człowieku. Bardzo przemawia dziś do mnie ta zwyczajność i niezwyczajność połączone w osobie naszej nowej błogosławionej. Umiejętność pochylania się nad słabszymi i chorymi stała się dla niej przepustką na ołtarze.

Obyśmy nie zatrzymali się tylko na podziwianiu bł. Hanny. Obyśmy od podziwiania umieli przejść do jej naśladowania. Amen.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.