Rok Życia Konsekrowanego cz. IV

W trzech poprzednich wpisach przyglądaliśmy się temu, czym tak naprawdę jest życie konsekrowane. Czyniliśmy to w kontekście zakończonego właśnie Roku Życia Konsekrowanego. Każdy, kto uważnie śledził ten cykl artykułów wie, czym życie osoby konsekrowanej różni się od życia kapłana diecezjalnego. Wie także, jakie z konsekracji wypływają zobowiązania i jak w praktyce wygląda ich realizacja. Dziś chcę pochylić się nad tematem odczytywania woli Bożej i zgadzania się lub nie na jej realizację.

Nie od dziś mówi się w Kościele o kryzysie powołań. Oczywiście, w porównaniu z krajami Zachodu, w Polsce ciągle jeszcze mamy za co Panu Bogu dziękować. Choć fakty mówią same za siebie: z roku na rok osób chętnych do wejścia na drogę życia konsekrowanego ubywa. Dotyczy to nie tylko wspólnot męskich, ale także zgromadzeń żeńskich – również tych kontemplacyjnych. Na taki stan rzeczy wpływ ma tak naprawdę bardzo wiele czynników. Jedno jest pewne – Pan Jezus nie przestał powoływać. On ciągle woła, ciągle zaprasza. Tyle tylko, że Jego subtelne wołanie często przegrywa z tym, co młodym ludziom proponuje dzisiejszy świat. Całe spektrum różnych możliwości i alternatyw, jakie roztacza się dziś przed młodymi ludźmi sprawia, że wielu z nich nawet nie bierze pod uwagę myśli o tym, że mogą być powołani.

Od kilku lat pośrednio, a od ponad roku bardzo blisko, dane jest mi towarzyszyć młodym ludziom w procesie rozeznawania ich powołania. Jako prowincjalny duszpasterz powołań często spotykam się z sytuacjami, w których młodzi ludzie, dochodząc do przekonania, że Pan Bóg wzywa ich do kapłaństwa czy życia zakonnego, z jakiegoś powodu boją się podjąć tę ostateczną i wiążącą decyzję. I nie chodzi tutaj już tylko o samych młodych ludzi, o ich plany i projekty na życie. Często problem jest bardziej złożony. Są sytuacje, kiedy odwlekanie decyzji o podjęciu formacji czy nawet całkowite porzucenie myśli o powołaniu, podyktowane jest bardzo zrozumiałymi względami, np. troską o chorych rodziców. O ile w przypadku kogoś, kto wychował się w licznej rodzinie jest to przeszkoda możliwa do pokonania, o tyle w przypadku jedynaków problem wydaje się bardziej złożony. W takiej sytuacji młodzi często rezygnują ze swojego powołania, by w pełni wziąć odpowiedzialność za swoich bliskich.

Problem staje się jeszcze bardziej złożony w momencie, kiedy rozeznając swoje powołanie młody człowiek spotyka się ze sprzeciwem swoich rodziców. ,,Albo my, albo Zakon” – takie ultimatum słyszało i wciąż słyszy wielu młodych. Nie są to wcale sytuacje odosobnione. Często w takich momentach nawet osoby przekonane o tym, że dobrze odczytały swoje życiowe powołanie, bezpowrotnie porzucają myśli o takiej drodze życia. Są jednak i tacy, którzy mają odwagę przeciwstawić się woli bliskich i mimo wszystko rozpocząć formację. Osobiście znane są mi sytuacje, w których rodzice – widząc, w jak radosny sposób syn czy córka podejmuje swoją formację – wycofują swoją dezaprobatę i zaczynają wspierać swoją pociechę na obranej przez nią drodze.

Temat powołania jest niezwykle złożony, a przez to bardzo ciekawy. Nie ma dwóch takich samych powołań, tak samo jak nie ma dwóch takich samych sposób odczytywania i rozeznawania życiowej drogi. To wszystko jest swego rodzaju tajemnicą. Czymś, co w pierwszej kolejności odczytywać się powinno przede wszystkim w intymnej relacji konkretnej osoby do Pana Boga. Nawet najlepszy i najbardziej doświadczony duszpasterz powołań zawsze będzie tylko kimś, kto stojąc z boku, próbuje osobie rozeznającej wskazywać pewne kwestie i pomaga odczytywać pewne znaki. To będzie zawsze tylko głos doradczy. Nigdy decydujący.

Jest kilka zasad, które pomagają młodym odważnie przyjąć to, co Pan Bóg dla nich przygotował. Pierwsza z zasad jest odpowiedzią na pojawiające się często pytanie: Skąd mam mieć pewność, że Bóg powołuje właśnie mnie? Pytanie to na pierwszy rzut oka jest dość logiczne, ale odpowiedź może nas nieco zaskoczyć. Otóż, osoba powołana nigdy nie może mieć i nigdy nie powinna oczekiwać 100% pewności co do swojego powołania. Nikt z nas, powołanych, nie miał chyba na starcie przeświadczenia, że Pan Bóg na pewno go wzywa i zaprasza. Pewnie były różne przesłanki, przemawiające za taką właśnie drogą; pewnie było pragnienie serca, ale 100% pewności raczej tam nie było. Dlaczego?

Bo Pan Bóg chce, aby człowiek na drodze rozeznawania swojej drogi po prostu Mu zaufał. Jeśli w sercu młodego człowieka byłaby 100% pewność, nie byłoby tam już miejsca na zaufanie i zawierzenie Panu Bogu. Człowiek okazałby się samowystarczalny. Nie potrzebowałby już nie tylko duszpasterza powołań, ale nawet Pan Bóg nie byłby mu już potrzebny. Tymczasem ktoś, kto rzeczywiście ma powołanie, bardzo szybko dochodzi do wniosku, że bez Pana Boga, bez zaufania i zawierzenia Jemu nie tylko nie da się powołania realizować, ale także nie da się go właściwie odczytać. Życie pokazuje, że najszybciej z drogi formacji nowicjackiej czy seminaryjnej zawracają ci, którzy już na pierwszych jej etapach uchodzili we własnych oczach i często w oczach innych za tzw. pewniaków.

Na drodze rozeznawania powołania, a jeszcze bardziej na etapie przyjmowania tego, co Bóg dla nas przygotował niezwykle ważne jest wspomniane wyżej zaufanie. Rodzicom, którzy pytają mnie czasem o to, jaka powinna być ich postawa wobec decyzji syna czy córki, często odpowiadam słowami, które kiedyś sam, jako młody chłopak, usłyszałem od pewnego kapłana: ,,Bóg nigdy nie opuszcza tych, którzy dają Mu najcenniejsze skarby.” Oddanie Bogu owego najcenniejszego skarbu – własnego syna czy własnej córki – nigdy nie pozostanie w oczach Pana Boga niezauważone. Przeciwnie, nie tylko historie znane nam z kart Pisma św., ale także fakty z naszego życia są dowodem na to, że Bóg nie tylko nie jest obojętny na takie ,,prezenty”, ale że szczególnie błogosławi tym, którzy Mu je składają.

Temat życia konsekrowanego to tak naprawdę temat rzeka. Niech jednak te kilka myśli będzie dla nas wszystkich okazją i zachętą do modlitwy. Potrzebują jej młodzi, którzy odczytują Bożą wolę. Potrzebują jej ich bliscy, którym często trudno pogodzić się z decyzją syna czy córki. Modlitwy potrzebują także ci, którzy już rozpoczęli swoją formację w nowicjatach czy seminariach. I w końcu potrzebuje jej także piszący te słowa, któremu o. Prowincjał zlecił misję towarzyszenia młodym na drogach odkrywania powołania. Dziękując za poświęconą uwagę, ufam, że tej modlitwy w wyżej wymienionych intencjach nie zabraknie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.