Rozumiem fanów zagranicznych wojaży, ale…

Dziś kończy się mój urlop. Niemal cały miesiąc spędzony poza moją zakonną wspólnotą i poza Krakowem był świetną okazją do odwiedzenia kilku naprawdę ciekawych miejsc. Najpierw planowana od dawna pielgrzymka śladami Prymasa Tysiąclecia: Warszawa, Laski, Lublin. Potem dwa bardzo udane wyjazdy z naszą młodzieżą z parafii: Parafiada i Spotkanie Młodzieży Pijarskiej. Obie akcje w Warszawie. Potem urlop z Rodzicami i… znów Warszawa.

Lubię Warszawę. To trochę inny świat niż moja rodzinna Wrześnica. I trochę inny niż Kraków. W Warszawie niemal wszyscy się spieszą, każdy gdzieś gna. Za dwie sekundy postoju na zielonym świetle można zostać zatrąbionym na amen. Ludzie biegają tam nawet po ruchomych schodach. I po co?

Może właśnie dlatego lubię urlopy w stolicy, że ja w całym tym wirze i zgiełku spieszyć się nie muszę. Lubię spokojnie, bez pośpiechu przemierzać kolejne ulice. Zatrzymać się to tu, to tam. Nieraz podnieść głowę, by na tym czy innym budynku przeczytać, że mieszkał tam taki czy inny. Lubię mieć na to wszystko czas.

Z sentymentem – jak zwykle zresztą – wspominam mój urlop w stolicy. I o ile jestem w stanie zrozumieć fanów zagranicznych wojaży, o tyle sam konsekwentnie wyznaję znaną powszechnie zasadę: cudze chwalicie, swego nie znacie – sami nie wiecie, co posiadacie. Bo – jak mawiał kiedyś Zulu Gula – Polska to jest bardzo ciekawa kraj.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.