Smoleńsk – zapis śmierci
Wiele już różnych – mniej lub bardziej ciekawych – rzeczy przeczytałem nt. katastrofy w Smoleńsku. Ostatnio sięgnąłem po kolejną książkę o katastrofie. Tym razem po ,,Smoleńsk – zapis śmierci” Michała Krzymowskiego i Marcina Dzierżanowskiego.
Nie będę pisał o tym, co mnie w tej książce szczególnie zaskoczyło. Choć – przyznaję – takich rzeczy jest wiele. No dobra…
O jednej rzeczy Wam wspomnę.
Ciekawe jest to, że dla samolotów lądujących w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. jako dwa (wg procedur muszą być podane dwa) lotniska awaryjne podano Mińsk i Witebsk. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że – jak ustalili reporterzy – lotnisko w Witebsku już od dłuższego czasu pracowało tylko w dniach od poniedziałku do piątku. W soboty i w niedziele lotnisko było nieczynne. Nieczynne było także tamtej pamiętnej soboty.
Trudno to zrozumieć… Papier jednak przyjmie wszystko.
Takich newsów jest w książce więcej. Chciałbym jednak wspomnieć o czymś, co – z punktu widzenia naszej wiary w Opatrzność Bożą – wydaje mi się bardzo ciekawe. Autorzy książki dość szeroko naznaczają kontekst tragedii, opisując także procedury przyjmowania zapisów na lot prezydenckim samolotem.
Za skompletowanie delegacji do Katynia odpowiedzialni byli pracownicy Kancelarii Prezydenta i to właśnie oni mieli ciężki orzech do zgryzienia, kiedy już na kilkadziesiąt godzin przed wylotem limit miejsc w samolocie został wyczerpany, a kiedy wciąż zgłaszali się kolejni chętni na wyjazd.
Niektórzy próbowali załatwić sobie miejscówkę polubownie, inni od razu powoływali się na swoje znajomości, jeszcze inny usiłowali zapisać się na wyjazd podstępem, a kiedy i takie manewry okazały się nieskuteczne, ubliżali organizatorom i ze złością rzucali słuchawką. W różny sposób różni ludzie dostali się na pokład.
Ci, którym ktoś odstąpił własne miejsce, wchodzili na pokład samolotu zupełnie nieświadomi tego, że właśnie decydują się na uratowanie komuś życia.
Katastrofa była dla nas wszystkich ogromnym szokiem. Dla wielu była też czasem opamiętania. Niejeden i niejedna z tych, którzy za wszelką cenę chcieli się dostać w skład delegacji, właśnie tamtego feralnego poranka uświadomili sobie, że ci nieżyczliwi wcześniej urzędnicy z Pałacu Prezydenckiego tak naprawdę właśnie podarowali im drugie życie.