Świętość jest dla każdego…
Jak chyba większość z nas, też mam kilku swoich ulubionych świętych. Pierwszy i najważniejszy to św. Józef Oblubieniec. I to nie tylko dlatego, że przed lat poświęciłem mu całą moją pracę magisterską, a od kilkunastu lat w dokumentach zakonnych figuruję jako Piotr od św. Józefa Oblubieńca.
Drugi to nasz św. Kalasancjusz. Ten sam, który dał początek pijarskiemu Zakonowi. Trzecia postać to św. s. Faustyna. I czwarty święty, którego tak naprawdę odkryłem i pokochałem dopiero w seminarium to św. o. Pio.
Przez ostatnie tygodnie rozczytywałem się w ,,Listach Ojca Pio.” Korespondencja, którą Pio wymieniał ze swoimi dwoma kierownikami duchowymi w latach 1910 – 1912 czyli przez dwa lata bezpośrednio po otrzymaniu święceń kapłańskich, stanowi niezwykle ciekawą lekturę. Jeśli ktoś myśli, że o. Pio zawsze był cichy i pokorny, to się myli. Jeśli ktoś myśli, że o. Pio nigdy nie narzekał, nie żalił się na swój los (stygmaty, niezrozumienie, decyzje przełożonych) to myli się jeszcze bardziej, niż za pierwszym razem. Ojciec Pio nie od razu był święty – jego droga do świętości była długa i wyboista.
Warto trochę ,,odczarować” tę postać. Warto zobaczyć w nim kogoś, kto ma swój charakter, temperament, swoje wady i ograniczenia. Nie piszę o tym po to, by czegoś umniejszać tej niezwykłej postaci, ale po to, byśmy wszyscy uświadomili sobie, że nikt nie rodzi się świętym od razu i że każdy z nas, nawet bardzo słaby i grzeszny, może – przy współpracy z łaską Bożą – dojść do świętości.
,,Listy Ojca Pio” jak najbardziej polecam…