Szkoda by było z tego nie skorzystać…
Wydaje się, że usłyszane dzisiaj w Ewangelii błogosławieństwa (Mt 5,1-12) są przysłowiową ostatnią deską ratunku dla tych, którzy buntują się przed rygoryzmem Bożych przykazań. Wielu przecież – i nie jest to żadne wielkie odkrycie – mówi dziś wprost, że przykazania Boże są za ciężkie, nie życiowe, nie możliwe do wypełnienia, itp.
Tymczasem jedno jest pewne: przykazania są swego rodzaju imperatywem. Nie będziesz… – to nic innego, jak Boży zakaz. Zakaz, z którym nie możemy dyskutować. Z błogosławieństwami jest trochę inaczej. Choćby dlatego, że są one przedstawione w sensie pozytywnym, a nie – jak w większości przykazania – negatywnym.
Wydaje się, że błogosławieństwa są dla nas bardziej propozycją i zachętą niż nakazem. Może właśnie dlatego warto się przy nich zatrzymać.. Może nawet warto pokusić się o to, by przynajmniej raz w życiu posłużyć się błogosławieństwami przy robieniu rachunku sumienia… Bo chociaż są one tylko propozycją i zachętą, mogą rzucić na nasze życie zupełnie nowe światło. Szkoda by było z tego nie skorzystać.
Przykazania nie muszą być dla nas nakazami. To są obietnice!
Pan Bóg mówi do mnie – słuchaj, jeśli twoje serce bedzie przy mnie, to Ja sprawię że „Nie będziesz…”. Ja dokonam tego w tobie.
(1 Tes 5, 24 – Wierny jest Ten, który was wzywa: On też tego dokona)
Trzeba Mu tylko (albo aż) zaufać.
Błogosławieństwa natomiast są jak dla mnie zbiorem wszelkiego rodzaju braków – duchowych, materialnych, emocjonalnych.
I tutaj również Pan Bóg mówi: nie martw się, Ja ci w tym wszystkim błogosławię.