Tak po prostu trzeba…
Już wiele razy w życiu przekonałem się o tym, że tam, gdzie człowiek robi jakieś konkretne dobro, tam diabeł miesza szczególnie mocno. Przykładów mogę podawać wiele. Tak ze swojego życia, jak i z życia tych, którym jako kapłan, spowiednik czy ojciec duchowy towarzyszę. Dziś będzie przykład z ostatniej niedzieli. Dla mnie osobiście bardzo smutny. Ale po kolei.
W niedzielę ks. Jerzy, dziekan naszego dekanatu – jako delegat Księdza Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego – wprowadził mnie na urząd proboszcza. Pierwszym punktem tzw. instalacji nowego proboszcza są zawsze… drzwi kościoła. To właśnie w progu świątyni reprezentanci parafian witają swojego nowego proboszcza, a dziekan wręcza mu tam klucze do kościoła. Tak samo było w niedzielę w mojej nowej parafii. Przy drzwiach pijarskiego kościoła w Krakowie na Rakowicach wydarzyło się dla mnie coś bardzo ważnego.
Niestety, w tę samą niedzielę wydarzyło się także coś, co bardzo mnie zasmuciło. Osiemset kilometrów na północ – w mojej rodzinnej Wrześnicy – przychodzący na poranną Mszę św. wierni zobaczyli… zdewastowane drzwi naszego kościoła. Dla wielu to był szok. Dla mnie też. Zdjęcia, które widziałem, ściskały za serce. Dewastacje kościołów zdarzają się w wielkich miastach, ale żeby u nas na wsi? Tam przecież wszyscy się znają? A i kościół stoi przy dość ruchliwej ulicy. Owszem, może i nie wszyscy we wsi do kościoła chodzą, ale nikt nigdy nie odważył się podnieść ręki na świątynię. Aż do teraz.
Nie wiem, kto to zrobił. I nawet nie bardzo mnie to interesuje. Chciałbym jednak, żeby zainteresowało to policję. Ja nie jestem od tego, by szukać winnych, a tym bardziej nie ja mam ich rozliczać czy – nie daj Boże – potępiać. To trzeba zostawić Panu Bogu i powołanym do tego służbom. Mnie jako kapłanowi zostaje tylko modlitwa.
Boli mnie ta dewastacja. Boli tym bardziej, że kiedyś przez kilkanaście lat to właśnie ja – jako ministrant i lektor – otwierałem ludziom i zamykałem drzwi naszego kościoła. To były moje drzwi, bo to był (i ciągle jest) mój kościół i moja wioska.
Nie piszę tego tekstu po to, by wzbudzać w kimkolwiek jakieś negatywne emocje. One nie są teraz nikomu potrzebne. Tylko diabłu sprawiłyby frajdę. Wolałbym – i o to proszę – byście do swojej modlitwy dołączyli tych, którzy na dom Boży odważyli się podnieść rękę. W ten sposób utrzyjmy diabłu nosa: nie pomstujmy i nie złorzeczmy, nie potępiajmy i nie szukajmy zemsty. Po prostu za tych biednych ludzi zwyczajnie się pomódlmy. Tak będzie najlepiej. Tak będzie po Bożemu. Tak po prostu trzeba.