Verba docent… czyli słowa uczą a przykłady pociagają
Bardzo podoba mi się ten moment z Potopu Sienkiewicza, w którym Kmicic, wskazując na wiadro wiszące przy żurawiu, mówi do wachmistrza: Lej mi wodę na łeb! Ten, długo nie czekając zanurza wiadro w wodzie, wyciąga je i porwawszy w dłonie, chlusta całą zawartością w twarz pana Andrzeja. Kmicic parska znacząco niczym wieloryb, przyklepuje ręką mokre włosy i krzyczy: Jeszcze! Soroka powtarza tę czynność raz jeszcze i znów chlusta ze wszystkich sił w twarz Kmicica. Dosyć! – wrzeszczy Kmicic.
Andrzej Kmicic potrzebował kilku wiader wody wylanych na twarz, aby … otrzeźwieć i doprowadzić się do oprzytomnienia.
Myślę sobie, że często jesteśmy podobni do sienkiewiczowskiego Kmicica. Mówię to z perspektywy konfesjonału. W maju, w czasie Pierwszych Komunii świętych w naszych parafiach do spowiedzi przystępują często tzw. betony czyli ludzie, którzy nie spowiadali się nawet kilka lat (wczoraj miałem ośmiolatka, ale to i tak nie rekord). Komunia św. w rodzinie działa na sumienia niektórych niczym wiadro wody na twarz Kmicica – oprzytomnia. Nagle, po wielu latach (nie jest to niestety sytuacja odosobniona) ktoś dochodzi do wniosku, że ,,musi się wyspowiadać.” Ów przymus wynika z obowiązku zaprezentowania się dziecku i rodzinie jako osoba wierząca i praktykująca. Tymczasem często jest zupełnie inaczej. Sakrament pod publikę (nie boję się tak napisać, choć pewnie znów polecą na mnie gromy).
Uświadamiam sobie, że chyba nie bardzo wiem, jak trafiać do takich ludzi. Chyba nie bardzo wiem, co im mówić. Każdego przecież trzeba traktować indywidualnie. W takich momentach odwołuję się zwykle do rodzicielskiej odpowiedzialności za wiarę dziecka. Choćby sam papież – mówię rodzicom w konfesjonale – uczył twoje dziecko religii i choćby wpajał mu, że trzeba chodzić na Mszę św. i do spowiedzi, to niewiele to da, jeśli ty w domu nie dasz dziecku dobrego przykładu.
Od roku mam bezpośredni wpływ na katechizację całkiem sporej ilości dzieci z naszej parafii. I nic nie boli mnie tak bardzo, jak rodzice, którzy podważają to, czego uczę. Kiedyś zapytałem dzieci, czy udało im się być w niedzielę na Mszy św. Jedna z uczennic (dzieciaki są bardzo szczere i nie grają) odpowiedziała: Mama mi mówiła, że nie trzeba chodzić do kościoła co niedziele, bo święcić dzień święty można np. na wycieczce. Myślałem, że się przewrócę.
Podtrzymywanie tego światła powierza się wam, rodzice i chrzestni…
Tylko co zrobić, jeśli to światło nieraz w sercach samych rodziców już dawno zgasło?