W poszukiwaniu granicy…

Ewangelia wg św. Mateusza 7,6.12-14

Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, nie poszarpały was samych. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem to jest istota Prawa i Proroków. Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują.

Wiele już razy w moim kapłańskim życiu powoływałem się na słowa z dzisiejszej Ewangelii, żeby powiedzieć, że są takie sytuacje, w których nie głoszenie Ewangelii jest uzasadnione. I Jezus dziś bardzo wyraźnie o tym mówi. Możemy – jako apostołowie XXI wieku – czasem zdyspensować się od tego, od czego zwykle dyspensować się nie powinniśmy czyli od Jezusowego nakazu: Idźcie i nauczajcie.

Ten nakaz jest uniwersalny. Każdy ochrzczony wezwany jest do tego, by nie tylko sam żył Ewangelią, ale także by swoim życiem i słowem głosił tę Ewangelię innym. Kiedy jednak widać wyraźnie, że Ewangelia albo inna nasza świętość (np. jakiś sakrament) narażone są na profanację, można się wycofać i tego wyzwania nie podjąć. Nasza wiara i to wszystko, co nas w niej umacnia, jest ewangeliczną perłą. Ludzie, którzy nie potrafią tego uszanować, są ewangelicznymi wieprzami (świnia u Żydów to zwierzę nieczyste).

W czasie medytacji postawiłem dziś sobie tylko jedno pytanie: Gdzie leży granica, która pozwoliłaby mi rozeznać, czy ten albo inny człowiek jest już ewangeliczną świnią i mogę sobie odpuścić ewangelizację, czy jeszcze nią nie jest i powinienem próbować go dla Jezusa pozyskać? No właśnie…

Nie jest to wcale proste pytanie. Ale jest bardzo ważne, bo dziś wielu duszpasterzy i katechetów – mam takie wrażenie – zbyt szybko wrzuca na luz i zwyczajnie się poddaje, mówiąc, że dla ,,takich” ludzi nie warto się starać.

Pewnie sytuacje są różne i wachlarz tej różnorodności jest bardzo szeroki. Jestem jednak przekonany, że jest jeden wspólny mianownik, który łączy wszystkie te nasze kapłańskie (i nie tylko kapłańskie) dylematy i daje nam pewną odpowiedź. Tym mianownikiem jest odpowiedź na pytanie: Na ile mi na tych ludziach zależy?

Jeśli mi nie zależy, to nawet raz zamknięte w czasie kolędy drzwi czyjegoś domu sprawią, że na przysłowiowe ,,amen” zapiszę sobie na karcie kolędowej stosowną uwagę. I tacy parafianie już do końca będą mieli przechlapane. Ale jeśli mi na tych ludziach zależy, to choćby co roku zamykali mi przed nosem drzwi mieszkania, będą znajdował różne sposoby, by jednak do nich trafić. Nie tyle nawet do mieszkania, ile bardziej trafić do świadomości i do serca. I muszę powiedzieć, że znam księży, który reprezentują i jeden, i drugi sposób duszpasterzowania.

Pytanie: Czy mi na tych ludziach zależy? Albo inaczej: Czy traktuję tych ludzi jak moich braci i siostry? Bo przecież jeśli mam jakąś perłę (wiarę) to mam też w sercu naturalną potrzebę dzielenia się tym skarbem z moimi najbliższymi. To oczywiste, że się dzielę z tymi, których kocham.

A jeśli nie czuję wewnętrznego przymusu dzielenia się z innymi, to może powód jest prostu: Może po prostu nie zależy mi na nich, bo nie uważam ich za moich braci i za moje siostry.

Taka refleksja zrodziła się w mojej głowie w czasie porannej medytacji. W kapłańskiej głowie, ale przecież ta Ewangelia nie tylko do kapłanów jest adresowana. Warto, by każdy choć przez chwilę się przy niej zatrzymał. Myślę, że wszyscy dojdziemy do jednego wniosku. Mianowicie do takiego, że w tej całej naszej ewangelizacji zawsze chodzi tylko o jedno: o miłość do Pana Boga i do bliźniego albo o jej brak.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.