Oby pasterzy nie zabrakło…
Ostatnio wspominałem o kapłanach, którzy kiedyś przyjeżdżali na Parafiadę, a którzy teraz – z różnych przyczyn – już nie przyjeżdżają. Takich kapłanów było naprawdę bardzo wielu. Na szczęście ciągle przyjeżdżają na Parafiadę kolejni. Jedni już od lat, inni dopiero zaczynają stawiać swoje pierwsze parafiadowe kroki.
Każdy napotkany ksiądz to potencjalny kandydat na ciekawego rozmówcę. No więc rozmawiamy. Ciekaw jestem bardzo, jaką dalibyście odpowiedź na tak postawione pytanie: O czym rozmawiają księża, kiedy widzą się pierwszy raz w życiu np. w kolejce po parafiadowe śniadanie?
Rodzice rozmawiają o swoich dzieciach, ludzie spotykający się na trawniku przed blokiem o swoich czworonożnych pupilach, nauczyciele o uczniach, chorzy o lekarzach. A o czym rozmawiają księża? A no właśnie… Chciałoby się powiedzieć, że o Panu Jezusie, ale… z tym bywa różnie. Otóż, tematem, który chyba najczęściej – prędzej czy później – pojawia się w takich luźnych rozmowach między księżmi jest… ilość kleryków w naszych rodzimych seminariach. – Ilu macie na pierwszy rok? – A ilu było święconych? – Ilu odeszło? – Kiedy zamykacie seminarium?
Nic na to nie poradzimy: takie pytania po prostu muszą paść, bo są przejawem ciekawości, ale też i troski nas, kapłanów, o przyszłość Kościoła. Oczywiście, ostatnio w tych rozmowach nie ma wielu powodów do radości. Kleryków ubywa, seminaria są zamykane, parafie łączone. Właśnie w takich chwilach staram się pamiętać o moim ulubionym powiedzonku, że ,,nic się Panu Bogu z ręki nie wymsknęło.”
Ale skoro o powołaniach mowa to warto zauważyć jedną ważną rzecz. Mianowicie, w całym szeroko rozumianym procesie rozeznawania powołania trzeba pamiętać o tym, by nie stawiać na jednym poziomie oznak powołania do małżeństwa i do kapłaństwa. Dlaczego nie wolno stawiać między nimi znaku równości? Dlatego, że do małżeństwa człowiek jest powołany niejako z natury. Bóg przecież powiedział: Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam. Czymś naturalnym jest więc cały ten proces dorastania do decyzji o opuszczeniu domu i stania się jednym ciałem z drugą osobą. To jest natura.
W przypadku natomiast powołania kapłańskiego czy zakonnego jest inaczej. Tutaj nie należy oczekiwać znaków tak samo silnych jak w przypadku powołania do małżeństwa. Powołanie do życia małżeńskiego i rodzinnego wynika z natury człowieka, natomiast powołanie do życia kapłańskiego czy zakonnego jest – można śmiało tak powiedzieć – wbrew naturze, bo zakłada bezżeństwo i samotność. Powołanie do kapłaństwa czy życia zakonnego jest więc dziełem jedynie łaski. To bardzo ważne rozróżnienie.
Nie chodzi tu oczywiście o to, że coś jest mniej lub bardziej wartościowe. Chodzi o to, że przy rozeznawaniu powołania do wyłącznej służby Bogu, człowiek musi być zdecydowanie bardziej uważny i wrażliwy, żeby wychwycić wezwanie do wejścia na taką – nie naturalną przecież – drogę.
Nadal więc trzeba wiele modlitwy o to, aby pasterzy nam nie zabrakło.