Wielkie rzeczy w Imię Jego… (Mk 10, 1-7)
Pobieżna lektura tego fragmentu może sprawić, że umknie nam coś, co wydaje się tutaj bardzo istotne. Chodzi o kolejność, która oddaje sens i niejako tłumaczy zaszczyt otrzymany przez apostołów. Jezus najpierw ich przywołał. Dopiero, gdy oni do Niego podeszli, udzielił im władzy. Nie zrobił tego na odległość, chociaż przecież mógł. Na odległość dokonywał wielu różnych cudów, więc przekazanie władzy wypędzania złych duchów i leczenia chorób też mogło dokonać się w ten sposób. A jednak nie.
Najpierw chce, by apostołowie do Niego podeszli. Dlaczego? Może dlatego, żeby jeszcze bardziej uświadomić im prawdę o tym, że tylko namaszczeni i posłani W IMIĘ JEZUSA mogą dokonywać naprawdę WIELKICH RZECZY. A może po to, by ożywić w nich świadomość szczególnego wybraństwa i misji. Przywołał do siebie przecież nie wszystkich, lecz tylko dwunastu. Ten opis powołania przypomina nam prawdę o tym, że w XXI wieku to my jesteśmy apostołami Jezusa Chrystusa. To nas posyła On w swoje Imię. Idziemy więc do świata na ustach z Imieniem, które ma szczególną moc.
Może nie potrafimy uzdrawiać chorych jak Apostołowie (może potrafimy, a nawet o tym nie wiemy :)). Może nie potrafimy leczyć chorób i ludzkich słabości…, ale na pewno mamy w sobie moc Jezusowego Imienia. Możemy – w Imię Jezusa – uzdrawiać ludzi naszym słowem. Prawdziwe cuda dziać się będą zawsze wtedy, kiedy wypowiem do innych słowa pełne miłości. Cuda dziać się będą wtedy, gdy nasza mowa przeniknięta będzie dobrem, pięknem, nadzieją i zrozumieniem. Nie można dać komuś czegoś, czego się samemu nie posiada. Jeśli więc posyłani jesteśmy do ludzi w Imię Jezusa z Jego słowem na ustach, to nie wolno nam zapominać o tym, że najpierw my sami powinniśmy się w Jego słowo wsłuchać. A żeby tak się stało, trzeba podejść blisko. Bardzo blisko. Czy stać mnie dzisiaj na taki krok?