Życie zakonne w krzywym zwierciadle…
Ożywiłem ostatnio mój profil na facebooku, dodając tam trochę zdjęć z niedawnych wojaży. Od nikogo jeszcze wprost nie usłyszałem pytania o to, po co ten cały internetowy ekshibicjonizm i komu jest on potrzebny… Przyznaję, że tak postawione pytanie zmusiłoby mnie do refleksji, ale skoro nikt o to nie pyta, refleksji nie będzie.
Dziś miałem dość wątpliwą przyjemność wracać z Warszawy do Krakowa w wagonie typu Airbus czyli bez przedziałów. Trauma była tym większa, że przede mną usadowiło się osiem młodych dziewczyn, które – jak głośno i wyraźnie wszystkim oznajmiły – już w czasie tej podróży będą przeżywały wspólnie wieczór panieński jednej z nich. Za mną z kolei siedziała grupa innych młodych ludzi, wracających właśnie z jakiegoś spływu kajakowego na Mazurach. Chociaż decybeli wydawanych przez podpite współpasażerki nic nie pobije (chyba tylko sygnał dźwiękowy lokomotywy), przyznać trzeba, że i moi towarzysze z tyłu najciszej nie byli. No ale jak mówi stare mądre powiedzenie: Lepiej źle jechać, niż dobrze iść.
W pewnym momencie – zapewne w poszukiwaniu toalety – przez nasz wagon niczym błyskawica przeszła zakonnica. Tak zwana – proszę nie szukać tego w słownikach, bo jest to tylko i wyłącznie moja prywatna terminologia – siostra ,,zabudowana” czyli z kategorii tych, co to na głowach noszą coś na wzór karmnika dla ptaków. Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, w grupie dziewczyn rozpoczęła się rozmowa:
– Gośka, może ty nie wychodź za mąż. Może zostań zakonnicą – zaproponowała jedna.
– Coś ty, głupia? Mój Marcin popełniłby samobójstwo – odpowiedziała zainteresowana.
– Ja to bym taką zakonnicą nie mogła być. Całe życie w klasztorze, żadnego piwka, żadnych imprez – ubolewała druga.
– Albo ci wszyscy zakonnicy: całymi dniami nic nie robią, tylko się modlą. Jakaś masakra… – dorzuciła inna.
Siedziałem sobie obok z głową w książce. O czytaniu w takim hałasie nie mogło być mowy. Nikt z otoczenia (jechałem na tzw. cywila) nie mógł podejrzewać tego, kim jestem. Chociaż ponoć gęba brewiarzowa, to jednak szczerze wątpię, by moi współtowarzysze się na tym poznali. Jechałem, słuchałem i myślałem:
A co by było, gdybym im teraz powiedział, że jestem… zakonnikiem? Że życie zakonne to – w przeciwieństwie do tego, co sądzą – żadna masakra… Że modlitwa nie przeszkadza w normalnych funkcjonowaniu… Że nasza relacja z Bogiem w żaden sposób nas nie ogranicza, niczego nie odbiera…
Na pytanie więc o to, po co tak ożywiać profil na facebooku zdjęciami z wakacji, odpowiedź nasuwa się sama: Może właśnie po to… Po to, by pokazać, że zakonnik to nie jakieś odrealnione stworzenie, które zamknięte w czterech ścianach klasztornej celi całymi dniami recytuje pokutne psalmy. Może po to, by pokazać, że zakonnik – tak jak każdy inny człowiek – może podróżować, zwiedzać, korzystać z Internetu, spotykać się z przyjaciółmi.
Aż dziwne, że dla niektórych to takie dziwne…