Dać Jezusowi zielone światło…
Ewangelia wg św. Łukasza 19,45-48
Jezus wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej. Mówił do nich: «Napisane jest: „Mój dom będzie domem modlitwy”, a wy uczyniliście go jaskinią zbójców». I nauczał codziennie w świątyni. Lecz arcykapłani i uczeni w Piśmie oraz przywódcy ludu czyhali na Jego życie. Tylko nie wiedzieli, co by mogli uczynić, cały lud bowiem słuchał Go z zapartym tchem.
Przyjmując za pewnik to, że każde słowo w Ewangelii jest natchnione (czyli napisane pod natchnieniem Ducha Świętego), możemy się zatrzymać i zastanowić nad ostatnimi słowami z dzisiejszej Ewangelii: ,,cały lud bowiem słuchał Go z zapartym tchem.”
Ten ,,zaparty dech” mocno mnie dziś zastanawia. Chociaż łatwo mogę to sobie wyobrazić, osobiście nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek tak kogoś słuchał. Oczywiście, były osoby, które jakoś mnie zainteresowały tym, co mówiły, ale na pewno nie był to jeszcze ten ewangeliczny zaparty dech.
Dlaczego oni wtedy tak Go słuchali? Może dlatego, że widzieli znaki i cuda… A może dlatego, że stawał w szranki z tymi, którzy co i róż próbowali podchwycić Go w mowie i sprawiał wrażenie, że wcale się ich nie boi…. A może dlatego, że mówiono o Nim, że jest Synem Bożym… A może po prostu dlatego, że mówił do nich z mocą…
Jedno jest pewne: Gdyby Jezus wtedy głosił naukę tak, jak dziś głoszą kazania niektórzy księża, nie ukrzyżowaliby Go. Nie mieliby za co. Ale tutaj nie mówimy o kazaniach. Tutaj mówimy o Ewangelii. Dlaczego już nie słuchamy Ewangelii z zapartym tchem? Dlaczego Ewangelia tak wielu nam jest już coraz bardziej obojętna? Dlaczego – słuchając słów Jezusa – tak wielu potrafi ziewać i patrzeć na zegarek? Dlaczego Jego nauka tak wielu spośród naszych braci i sióstr już nie interesuje?
Nie znam odpowiedzi na te pytania, bo i pewnie jednej odpowiedzi na te pytania nie ma. Ale chyba warto w tym miejscu powiedzieć to, co sam powiedziałem kiedyś na zakończenie jednej z Mszy św. w naszym przyseminaryjnym kościele: ,,Tylko niewolnik patrzy na zegarek. Ktoś, kto kocha, nigdy nie będzie liczył Jezusowi czasu.”
Wydaje się, że właśnie tutaj jest odpowiedź na nasze pytania. Jeśli idę na Eucharystię jak niewolnik i spotkanie z Największą Miłością mojego życia jest dla mnie zwykłym przymusem i obowiązkiem, to każdą kolejną minutę spędzoną w kościele będę uważał za czas stracony. Dobrze wiedzą o czym piszę ci wszyscy, którzy w niedzielę z naszych kościołów wychodzą jeszcze zanim zaczną się ogłoszenia duszpasterskie. Wielu jest takich, którzy wracają do domów bez Bożego błogosławieństwa.
Jeśli nie ma miłości do Jezusa to pójście na Mszę św. będzie dla mnie zwykłą stratą czasu. Jeśli nie ma miłości do Jezusa to słuchanie Ewangelii będzie mnie nudziło, bo nie będę jej słuchał jak listu od Kogoś, Kto bardzo mnie kocha, ale jak kolejny opis nudnych wydarzeń z odległej, nie dotyczącej mnie zupełnie historii. I tutaj kółko się zamyka.
Zbyt mało wierzę i zbyt mało kocham, bo zbyt mało słucham. Zbyt mało słucham, bo zbyt mało wierzę i kocham. Klucz do przerwania tego zaklętego kręgu jest tylko jeden i kryje się w małym, niepozornym słowie: Chcę.
Jeśli ja będę chciał i dam coś od siebie (znajdę czas na modlitwę, sięgnę po Słowo Boże, itp.), to wtedy Jezus będzie mnie przemieniał. Ale jeśli ja nie będę chciał, Jezus na siłę też niczego w moim życiu robił nie będzie. Mogą się dziać w moim życiu cuda, ale tylko wtedy, kiedy dam na nie Jezusowi zielone światło.