Z Misiem Uszatkiem i Koralgolem…
Ostatnio głośno o pluszowych Jezuska, lalkach Barbie przerobionych na Matki Boże (albo odwrotnie) i pluszowym Janie Pawle II. Wiadomo, każdy orze, jak może – producenci takich ,,cudów” także. I to jakoś mnie nie zastanawia. O wiele bardziej zastanawia mnie to, co o tych pluszakach mówią ludzie Kościoła, w tym także niektórzy duszpasterze. Tłumaczenie, że dzięki maskotce dzieci będą bliżej Jezusa jest dla mnie śmieszne.
Powiem na własnym przykładzie: Ja nigdy takiego pluszowego Jezusa nie miałem. Razem z siostrą bawiłem się Misiem Uszatkiem i pluszowym Koralgolem i naprawdę nie uważam, żeby moja relacja z Jezusem na tym ucierpiała albo była przez to jakaś kaleka, niepełna.
Nie boję się pluszowego Jezusa, ale boję się tego, o czym dziś chyba wielbiciele pobożnościowych pluszaków zapominają. Żadna zabawka nie cieszy wiecznie. Co będzie, kiedy prędzej czy później pluszowy Jezus po prostu się dziecku znudzi? I kiedy zostanie odstawiony w kąt. Co wtedy?
Pytam o to, bo kiedyś w naszym domu zakonnym przerabialiśmy coś podobnego. Przed laty na naszym wigilijnym stole stanął woskowy św. Józef. Kupił go jeden ze Współbraci. Rzeczywiście: piękny, okazały św. Józef. A że na głowie miał knotka, to i ktoś wpadł na pomysł, żeby go podpalić. I płonął sobie św. Józef przez całą wigilijną kolację. Spaliły mu się woskowe włosy, spaliło się czoło. Potem spaliła się głowa i szyi połowa. I wigilia się skończyła, a Józef ze spaloną głową wylądował na lodówce.
Po paru dniach żal mi był patrzeć i adoptowałem bezgłowego Józefa. Do dzisiaj stoi na regale w moim pokoju. I co z nim zrobić? Wyrzucić? Można, przecież Józef spełnił swoją rolę. Przez chwilę nas, mnichów, pocieszył, zachwycił… Ot, taka zabawka na godzinkę. I nic więcej.
Z pluszowym Jezusem będzie tak samo. To tylko kwesta czasu. Owszem, można będzie takiego pluszaka zneutralizować (np. spalić, gdy się znudzi), ale czy naprawdę pomoże to dzieciom w budowaniu relacji przyjaźni z Jezusem? Szczerze wątpię…
Może więc warto się zastanowić, czy kupując taką zabawę – oczywiście w dobrej wierze – zamiast pomóc, bardziej dzieciom nie zaszkodzimy…