A gdy będziem zasypiali…

Jeden z moich seminaryjnych przełożonych powtarzał nam często, że życie jest bogatsze niż nasze plany, pomysły i projekty. I żeby było ciekawiej, te niespodzianki, którymi życie nas zaskakuje, nieraz przeplatają się jak w kalejdoskopie: raz są pozytywne, innym razem smutne. Taki właśnie kalejdoskop miałem dzisiaj.

Od rana patrzyłem w niebo, bo zapowiadali całkiem spore opady deszczu. Nawet dwa alerty dostałem. Normalnie przeciw opadom nic nie mam, ale akurat na dzisiaj mieliśmy zaplanowany wyjazd z młodzieżą przygotowującą się do bierzmowania do Matki Bożej do Kalwarii. Deszcz trochę by nam te plany pokrzyżował, ale jeszcze przed wyjazdem dało się zauważyć, że raczej padać nie będzie.

Jest radość… Punktualny i miły pan kierowca, wygodny busik, uśmiechnięta młodzież i perspektywa kilku godzin u Mamy. I jak tu się nie cieszyć? I właśnie wtedy, kiedy wszystko zapowiadało się tak pięknie, telefon z rodzinnego domu: w nocy zmarła babcia. Szok…

Jeszcze kilka dni temu rozmawialiśmy przez telefon. Po śmierci dziadka – czyli przez ostatnie dwa miesiące – podupadła trochę na zdrowiu, ale nikt się nie spodziewał. W Kalwarii w samo południe Msza św. za Jej duszę. Smutno…

Ale w czasie Eucharystii znów pięknie i radośnie. Zupełnie nieplanowanie dołączyliśmy z młodzieżą do celebry, w której udział brali jubilacji bernardyńscy. Najstarszy z nich obchodził 60 – lecie kapłaństwa, kilku innych 50 – lecie i kilku kolejnych 25 – lecie. Piękna uroczystość. Księży w sumie odprawiało chyba z osiemdziesięciu, bo dołączyło się wielu takich, którzy przyjechali do Kalwarii z grupami z różnych zakątków Polski. Najwięcej księży przyjechało z dziećmi po Pierwszej Komunii św. Sama radość…

Stary Testament (mam nadzieję, że czcigodni Jubilaci się nie obrażą) spotkał się z Nowym Testamentem (pięknie ten Nowy Testament wyglądał w tych białych komunijnych strojach) przy kalwaryjskim ołtarzu. To było piękne i wzruszające. Tym bardziej, że przecież za udział w Mszy św. jubileuszowej Kościół daje odpust zupełny. Nie mogliśmy z młodzieżą dziś z tego nie skorzystać.

A potem czas na modlitwę osobistą. Taka prywatna audiencja u Matki Bożej. Klęczałem kilkanaście minut w kościele i szepcząc różaniec zerkałem na ludzi, którzy właśnie przyjmowali Komunię św. na kolejnej Mszy. I dziwna sytuacja: w czasie rozdawania Ciała Chrystusa zauważyłem, że coś małego i białego leci wprost pod stopy czekających na Komunię ludzi. Nie miałem wątpliwości: ksiądz nie zauważył, że z puszki wiatr wywiał konsekrowaną hostię. Wstałem z kolan i pobiegłem w Jej stronę. Zanim podbiegłem, jakaś kobieta w asyście mężczyzny i małej dziewczynki schyliła się i podniosła. Trzymała już hostię w ręku i miałem wrażenie, że chce ją schować do swojej torebki. Krótka wymiana zdań, kilka słów wyjaśnienia i po chwili mogłem już położyć Hostię na języku nastolatki. Sama o to prosiła, a Hostia nie była zabrudzona.

Nie wiem, co by się stało, gdybym tego nie zauważył. Nie podejrzewam tych ludzi o złe zamiary, ale z drugiej strony dobrze wiem, że świadomość wielu jest dość ograniczona i nie brakuje takich, którzy gotowi są potraktować Ciało Chrystusa jak chipsa. I znów radość… Bóg chciał, żebym właśnie wtedy tam był i zareagował.

Wieczorem – już po powrocie do Krakowa – wybrałem się na dworzec. Chciałem jeszcze przed poniedziałkowym wyjazdem na pogrzeb kupić sobie bilety. Poza tym spacer wieczorową porą zawsze dobrze mi robi. Na dworcu ogromna kolejka za biletami i tylko dwie czynne kasy. No nie… Dlaczego tak trudno w takich momentach jak dzisiaj uruchomić więcej kas? Kolejka ogromna, panie w kasie podirytowane, podróżni roszczeniowi, wolontariusze rozbiegani. I znów smutno…

Większość osób w kolejce to ludzie z Ukrainy. – Piotrek, wyluzuj i nie narzekaj. Ty odstoisz te kilka kwadransów i za chwilę wrócisz do ciepłego mieszkanka i położysz się we własnym łóżku. Oni też by tak chcieli, ale tego nie mają – głos rozsądku towarzyszył mi przez ponad godzinę aż do momentu, gdy w końcu i ja doszedłem do kasy. To była godzina modlitwy. Modlitwy za tych, którzy sami za siebie pewnie już czasem nawet nie mają siły się modlić. I znów radość, że chociaż tyle mogłem dla nich zrobić.

Na zegarze już dwudziesta trzecia z minutami. Najwyższy czas otworzyć brewiarz i pomodlić się Kompletą. I podziękować. Za wszystko: za to, co dzisiaj było dobre i radosne i za to, co było trudne i smutne. Niech we wszystkim objawia się Boża chwała. ,,A gdy będziemy zasypiali, niech Cię nawet sen nasz chwali.”

Wy też śpijcie dobrze. Dobranoc… 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.