Błogosławcie a nie złorzeczcie…

Opisując moje niedawne spotkanie z pewnym kierowcą na przejściu dla pieszych (zob. wpis pt: Cieszyli się, że są godni cierpieć dla Jezusa”- 2 maja br.), napisałem, że kiedy ów człowiek odjechał swoim samochodem, pobłogosławiłem go Najświętszym Sakramentem.

Jako kapłan często mam okazję błogosławić. Każda Msza św. kończy błogossię błogosławieństwem. Po każdej adoracji, którą prowadzę, biorę do ręki monstrancję i unoszę ją nad głowami innych. To też jest błogosławieństwo.  W niedzielę, po Mszy św., którą zwykle odprawiam o 11.oo, błogosławię dzieci, czasem też małżonków, ludzi samotnych i całe rodziny. Niekiedy takiego czy innego maila kończę zapewnieniem o mojej modlitwie i błogosławieństwem. Błogosławieństwo to coś, o czym ciągle staram się pamiętać. Nie zawsze jednak tak było…

W ostatnie ferie wyjeżdżałem na kilka dni z Krakowa do rodzinnego domu. Dzień przed wyjazdem wybrałem się na dworzec, żeby wcześniej kupić sobie bilet. Był środek ferii, więc kolejki przed kasami zupełnie mnie nie zdziwiły. Stanąłem w jednej z nich. Jakoś na początku nawet nie zauważyłem, że stojący przede mną młody chłopak wyraźnie wyróżniał się swoim ubiorem spośród innych. Wysokie czarne glany z kolorowymi sznurówkami, spodnie poprzecierane i podarte niemal na każdym centymetrze i ta koszulka… czarna, z trupimi czaszkami i wypisanymi różnej wielkości czcionką słowami chwalącymi demona.

Stałem dokładnie za tym chłopakiem. Byłem pod koloratką, ale bez habitu. On nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, zajęty był grą na telefonie. Za to ja bacznie mu się przyglądałem. Uświadomiwszy sobie to, w czyjej jestem bliskości, czekając w dość długiej kolejce, zacząłem się modlić. Zdjąłem z palca różaniec i myśląc o tym chłopaku zacząłem modlitwę. Trwało to może trzy, może cztery minuty. Kiedy skończyłem pierwszy dziesiątek, patrząc na tę koszulkę, bardzo dyskretnie zrobiłem w powietrzu znak krzyża. Pobłogosławiłem go. Nie zdążyłem dobrze opuścić ręki, a już poczułem, że oblewa mnie zimny pot. Właśnie w tym momencie chłopak niespodziewanie odwrócił się twarzą w moją stronę. Przez ułamek sekundy nasze spojrzenia się spotkały. Stałem jak zamurowany, z różańcem w ręku. Nie było żadnych słów, gestów… tylko to jego szkliste spojrzenie.

Już nie miałem ochoty na stanie w tej kolejce. Wyszedłem. Usiadłem na ławce przed dworcem. Serce waliło jak oszalałe. Nie, chyba nie ze strachu. Bardziej chyba z zaskoczenia. Na to spojrzenie nie byłem gotowy. Zacząłem się zastanawiać nad tym wszystkim. To na pewno nie był przypadek. Przecież stałem za nim przez kilka minut i on ani razu nie obejrzał się za siebie. Grał na telefonie, nie odrywając wzroku od ekranu. Odwrócił się – jakby poparzony – właśnie wtedy, kiedy uczyniłem za nim znak krzyża.

Od tamtego dnia nigdy nie wykonuję tego gestu bezmyślnie. Jestem przekonany i głęboko wierzę w to, że nie jest to tylko pusty, nic nie znaczący znak. Przeciwnie, to gest, który ma ogromną moc i siłę. Szkoda, że w wielu z nas wciąż pokutuje myślenie, że błogosławieństwo zarezerwowane jest tylko dla księży. To prawda, że kapłańskie błogosławieństwo ma szczególną rangę, ale bez wątpienia każdy z nas może błogosławić innych. Korzystajmy zatem z tego..