By Pana Boga wciągnąć na podium…
Ewangelia wg św. Łukasza 10,38-42.
Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa. Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona».
O co, jak o co, ale o nadmiar taktu Marty posądzić nie możemy. Zupełnie dziwnie rozegrała całą tę scenę. Nie dość, że pretensjonalnie wmieszała Gościa w swoje sprawy, to jeszcze między wierszami dała Mu do zrozumienia, że kuchenna krzątanina ważniejsza jest niż Jego odwiedziny. Na szczęście Jezus się nie obraża. Zamiast tego, wypowiada słowa, które nie tylko Marta powinna zapamiętać na całe życie: Troszczysz się o wiele, a potrzeba tylko jednego.
Jakby to dobrze było, gdybyśmy z tych słów uczynili motto naszego życia. Po co? Choćby po to, żeby nie dać się zwariować w otaczającym nas świecie i nie zagubić w kołowrotku codzienności tego, co fundamentalne.
Trzy tygodnie temu zacząłem przygotowania do bierzmowania z uczniami klas ósmych SP. Jedno z pytań na pierwszym spotkaniu brzmiało: – Po co żyjemy na tym świecie? Długa cisza, konsternacja, wzruszanie ramionami. No właśnie… – Czy nie po to – kontynuowałem – żeby tutaj na ziemi zasłużyć sobie na zbawienie i na niebo? Część grupy najwyraźniej miała mieszane uczucia, ale byli i tacy – Bogu dzięki – którzy twierdząco kiwali głowami.
Tymczasem pierwszym i najważniejszym powodem naszego bycia na ziemi jest to, byśmy – oddając chwałę Bogu – zasłużyli sobie na niebo. Nie ma innego, ważniejszego celu pobytu człowieka na tym świecie. Każdy, kto zapomina o tym zasadniczym celu i – pomijając troskę o swoje zbawienie – troszczy się tylko o inne sprawy, godny jest pożałowania. Niestety, takich ludzi mamy wokół siebie mnóstwo. Wielu na piedestale stawia pieniądze, przyjemności, sławę, znajomości. A Pan Bóg – jeśli w ogóle w ich hierarchii wartości występuje – zepchnięty jest gdzieś na margines. Jako dodatek, ale na pewno nie jako istota i sens.
Rozmawiam o tym sporo na katechezie z moimi licealistami. Pomagam im Pana Boga wciągnąć na podium ich życia. W przypadku niektórych idzie to bardzo opornie. Czymś, co jednak daje im do myślenia, jest przykład życia wielu amerykańskich i nie tylko amerykańskich gwiazd (idoli), którzy na tym świecie mieli wszystko: pieniądze, przyjemności, sławę, znajomości, domy z basenami i helikoptery. A ostatecznie wielu z nich (ku mojemu zdziwieniu młodzież sama potrafi wymieniać nazwiska) zdecydowało się na samobójstwo. Niby mieli wszystko, ale nie mieli jednego – Pana Boga na pierwszym miejscu.
Choć o nadmiar taktu Marty dziś posądzać nie możemy, to jednak dobrze, że tak wypaliła z tym tekstem do Jezusa. Dzięki temu Ewangelia przypomina nam dzisiaj to, co najważniejsze: że wszystkie nasze codzienne sprawy powinny ustąpić miejsca naszej autentycznej trosce o zbawienie własne i innych.