Cierpkie owoce bezstresowego wychowania…

Zastanawiałem się ostatnio nad tym, jaki powinien być współczesny ksiądz. Co powinien robić, co mówić, żeby porwać za Jezusem nie tylko babcie (zresztą, one już dawno wydają się być ,,porwane”), ale przede wszystkim młodych – gniewnych, których przecież wokół nie brakuje.

Coraz częściej stawiam sobie jeszcze jedno, nieco inne pytanie, na które też odpowiedzi nie znajduję: jaki powinien być dzisiejszy nauczyciel? Wymagający czy raczej pobłażliwy? Sprawiedliwy czy przymykający oko na wszelkie uczniowskie niedociągnięcia?

radosna1Moim uczniom – szczególnie tym starszym, bardziej rozumnym  – powtarzam, że nauczycieli dzieli się na dwie grupy. W grupie pierwszej są ci nauczyciele, którzy za wszelką cenę próbują udowodnić uczniowi, że ten nic nie umie. W grupie drugiej ci, którzy na wszelkie możliwe sposoby pokazują uczniowi, że ten jednak coś potrafi. Moi uczniowie wiedzą, że ja należę do tej drugiej grupy, ale…

… czasem – na przykład teraz właśnie – mam ochotę to zmienić. Właśnie siedzę nad sprawdzianami z katechizmu. Uczniowie klas trzecich pisali wczoraj to, co po Pierwszej Komunii św. mieli sobie tylko powtórzyć. Nic nowego, a i tego starego niewiele. Posypało się nawet kilka szóstek – wszak niektórzy traktują religię bardzo serio. Ale niestety, są też i tacy, którzy nawet Dekalogu sobie nie powtórzyli. Więcej, niektórym nawet pytań przeczytać się nie chciało, ostentacyjnie oddali pustą kartkę. No prawie pustą, bo imię i nazwisko było…

radosnaTaką postawę kilku trzecioklasistów jestem jeszcze w stanie zrozumieć (nie zaakceptować, tylko zrozumieć). Ok, mogli zapomnieć o tym zapowiadanym od dawna sprawdzianie, mogli nie mieć ochoty na naukę, mogli gdzieś zgubić zeszyt, w którym zapisaliśmy dokładnie zakres materiału do powtórzenia. To jeszcze jestem w stanie przyjąć. Niestety, na tym się nie kończy. Jest w szkole kilku takich ,,orłów”, którzy zupełnie nic nie robią sobie ani z ceny niedostatecznej, ani z jakichkolwiek uwag nauczyciela. Kiedy oceniam pracę i wstawiam do dziennika jedynkę (bo cóż innego wstawić, jeśli kartka pusta?), uczeń przy wszystkich kolegach oznajmia, że …  bardzo żałuje, iż dostaje tylko jedną jedynkę, bo dzisiaj chciałby dostać np. dwie.  Podobnie  najmniejszego wrażenia nie robi na niektórych wpisana do dziennika uwaga. – Mam to w d… – usłyszała niedawno jedna z moich koleżanek, gdy pewnemu trzecioklasiście wpisała do dziennika uwagę. Niestety, problem w tym, że i ten uczeń i kilku jego kolegów rzeczywiście ma to wszystko w … nosie. Już nawet rodzicami postraszyć się nie da, bo albo się z tym wszystkim już dawno oswoili, albo – co gorsza – właśnie dzięki niektórym z nich niejeden nauczyciel przestał być dla dziecka autorytetem.

Więc do czego się odwołać? Co zrobić w takich sytuacjach? Karać, ostrzegać, straszyć, przekonywać? Jeśli tak, to kogo – rodzica czy ucznia? A może zupełnie sobie odpuścić i przepychać dzieciaka (celowo nie pisze ,,ucznia”, bo uczeń to ten, który się uczy) z klasy do klasy, wierząc, że może kiedyś coś się zmieni?

Dotychczas o bezstresowym wychowaniu tylko wiele słyszałem. Coraz częściej jednak zbieram owoce takiego wychowania na lekcjach religii. Pocieszam się tylko tym – choć może nie powinienem – że nie tylko ja mam na lekcjach takie problemy.