Historia z cyklu: Kościół w oczach Kościoła…
Od kilku dni mam w Krakowie gości. Wykorzystując piękną pogodę, sporo chodzimy po mieście, zwiedzamy, oglądamy. Dziś – w sposób całkiem nieplanowany – trafiliśmy do Sukiennic. Spacerując, zatrzymywaliśmy się przy jednym, drugim kramie. Przechodząc obok pewnego stoiska usłyszałem taką oto rozmowę sprzedawczyni ze starszą panią.
– (…) Ja sobie nawet kupiłam ostatnio książkę o nim. Bo to jest prawdziwy autorytet, autobusem jeździł. Nie to co te nasze czarne pasibrzuchy. Samochody im potrzebne…
– Ma pani rację. Tylko pieniądze i pieniądze. Oni powinni żyć w ascezie i umartwieniu. Po co im te samochody? Na pieszo niech chodzą – dorzuciła do pieca starsza pani.
– Ale widzi pani, co to nasze gadanie zmieni? Możemy sobie tylko ponarzekać i na tacę nie dawać, hahaha – skwitowała kramarka i wypłaciwszy rozmówczyni resztę, ładnie się pożegnała.
Stałem obok nich. Na cywila, bez koloratki. I dobrze, bo może widząc księdza, nie byłyby tak odważne. Tak czy inaczej, usłyszałem troszkę na temat ,,pasibrzuchów.”