… i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5,44)
Trzy dni przerwy… Chyba już wystarczy. Już niektórzy pytają, czy przypadkiem nie jestem chory. Nie, nie… mam się całkiem dobrze. Na razie jesienne przeziębienie mnie omija, więc funkcjonuję całkiem, całkiem. A zatem do dzieła. O tym, w czym brałem udział w miniony piątek napiszę innym razem a dziś… Dziś troszkę z tego, co wokół nas.
Jeden z moich Współbraci opowiadał niedawno, jak to idąc przez krakowski rynek miał wątpliwą przyjemność natknąć się na człowieka z kategorii tych, co to siedzą na chodnikach z kartkami obwieszczającymi, że zbierają na piwo. (A swoją drogą – widziałem wielu takich, którzy im coś do kubeczka wrzucają, ale to już oddzielny temat).
Tak oto jeden z takich osobników raczył kilka dni temu wstać z okupowanego przez siebie chodnika i widząc przemierzającego ulice księdza – zupełnie nieproszony – postanowił mu towarzyszyć. I pewnie nie byłoby w tym nic złego – wszak ulicami miasta może chodzić każdy – gdyby nie fakt, że ów człowiek, niczym natrętna osa, nie tylko wiernie towarzyszył księdzu, ale też idąc za nim wykrzykiwał pod jego adresem różne obraźliwe epitety. Cytować ich tutaj ze zrozumiałych względów nie będę. I choć ów Współbrat opowiadał o tym z rozbawieniem, sam zastanawiam się, jaka byłaby moja reakcja na taką sytuację.
Żartobliwie można by zastosować znaną z opowiadań w kręgach kapłańskich metodę: Rozgrzeszyć i zastrzelić… oczywiście z miłością. To oczywiście żart, ale problem pozostaje. I nie jest on wcale groteskowy. Nie mam takich doświadczeń jak mój Współbrat – nikt nie krzyczał na mnie na ulicy, nie wyzywał, nie przeklinał. Przeciwnie, bardzo często spotykam się z życzliwym uśmiechem, pozdrowieniem.
I to nie tylko w gronie pań przeżywających już jesień swojego życia.
Co jednak zrobić, gdy taka sytuacja się wydarzy? Zatkać uszy? Odwrócić głowę? Znokautować gościa porażającym uśmiechem? A może pobłogosławić? Życie pisze najlepsze scenariusze, więc jeszcze nie wiem, w jakiej roli przyjdzie mi występować. Czas pokaże, choć wolałbym takiej sceny w życiu nie odgrywać wcale.