Jak głuptasy jakieś…
Ewangelia wg św. Mateusza 10,16-23.
Jezus powiedział do swoich apostołów: «Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie. Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego. Zaprawdę, powiadam wam: Nie zdążycie obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy».
Parafiada dobiega już końca. Uczestnicy – w oczekiwaniu na ostatnią Galę Zwycięzców – porządkują już swoje pokoje w akademikach. A ja – jako, że w moim pokoju już od rana lśni tak, że mucha nie siada 😉 – włączam laptopa, by przelać na bloga kilka myśli związanych z dzisiejszą Ewangelią.
Po pierwsze: Jezus przestrzega apostołów (a zatem także i nas) przed trudnościami wynikającymi z tego, kim jesteśmy. Nie są to błahe trudności. Przeciwnie, Jezus mówi o rzeczach bardzo trudnych. Dobrze przecież rozumiemy to porównanie owiec posłanych między wilki. Taka owca wobec watahy zgłodniałych drapieżników jest bez szans. Może co najwyżej liczyć na cud. W naszym życiu nieraz też zostaje nam tylko… liczenie na cuda. Albo – druga wersja – ucieczka.
Nie ulega wątpliwości, że dziś wielu katolików wybiera tę drugą opcję. Wolą uciec przed wyzwaniem, ćwiczeniem duchowym, dawaniem świadectwa, dyskomfortem spowiedzi, itp. niż zmierzyć się z tym i pozostać wiernym Jezusowi.
Druga myśl też jest bardzo ważna. Jezus przestrzega nas dziś przed trudnościami, które mogą przychodzić z zewnątrz (m. in. od różnych osób, sytuacji, itp.). O wiele jednak groźniejsze mogą być dla nas (i dla naszej wiary) nie te trudności, które przychodzą z zewnątrz, ale te, które swoje źródło mają w nas samych. W naszym sposobie myślenia, działania, mówienia, itp. Nieraz sami dla siebie jesteśmy większym zagrożeniem niż najwięksi nawet zewnętrzni wrogowie.
Warto w tym miejscu pomyśleć i spróbować nazwać swojego największego wroga wewnętrznego (np. lenistwa, pycha, niedbalstwo, niewiara, brak modlitwy, osądzanie, itp.).
I na koniec jeszcze trzecia myśl. Kiedy w życiu stajemy wobec różnych zewnętrznych i wewnętrznych trudności pamiętajmy, że Bóg je dopuszcza, ale On ich nie wywołuje. Bóg pozwala na to, byśmy przeżywali trudności, bo one mają nam pomagać w naszym osobistym rozwoju. Bóg chce, byśmy dorastali w każdym wymiarze naszego człowieczeństwa. Tak jak rodzic pozwala, by maluch stawiał pierwsze kroki nawet wtedy, gdy pewne jest, że za chwilę się przewróci. Mądry rodzic wie, że jak się nie przewróci, to się nie nauczy.
Bóg jest takim mądrym rodzicem, który dopuszcza nasze upadki. Problem jednak nie w tym, że On je dopuszcza, ale w tym, że my – mimo wielu bolesnych upadków – często niczego się z nich nie uczymy i ciągle – jak głuptasy jakieś – popełniamy te same błędy.