Jak to jest z tym stałym spowiednikiem…

Tydzień temu dostałem na maila pytanie o stałego spowiednika. We wtorek pewien młody chłopak poprosił mnie o kierownictwo, a kilka godzin temu zauważyłem, że ktoś polubił mój tekst o spowiedzi i stałym spowiedniku, który zamieściłem na tym blogu w listopadzie 2013 r. Te trzy epizody odczytuję jako znaki i dlatego postanowiłem odkopać tamten tekst i po raz drugi opublikować go na słowojakziarno.pl. Może komuś w czymś pomoże. Oto on:


Na początek troszkę gorzkich żali… Z osobistego doświadczenia wiem, że nie jest łatwo znaleźć dobrego kierownika duchowego. Ba, nie jest łatwo znaleźć jakiegokolwiek kierownika duchowego. Wiem, co piszę, bo zaraz po odejściu z seminarium (po święceniach kapłańskich) sam stanąłem przed próbą znalezienia kogoś takiego dla siebie (w seminarium jest łatwiej – tam po prostu ojcowie duchowni są).

Myślałem, że w Krakowie nie będzie z tym najmniejszego problemu. A jednak… Muszę całkiem szczerze przyznać, że próba ta nie była wcale prosta. Było tak, że przez kilka miesięcy – spowiadając się u różnych kapłanów – na zakończenie spowiedzi pytałem o możliwość regularnych spotkań i rozmów duchowych.

Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy z ust różnych spowiedników słyszałem bardzo różne, niestety, nie dające złudzeń, odpowiedzi. Ktoś się tłumaczył tym, że na stałe nie jest z Krakowa; ktoś inny mówił, że jest zakonnym ekonomem i dużo podróżuje, więc nie ma czasu na spotkania. Jeden bardzo miły franciszkanin wprost wyznał, że on prowadzi tylko ,,swoich” studentów. Ktoś inny powiedział, że jest za młody, by prowadzić kapłana. Ot, takie dziwne wymówki…

Jednorazowe spowiedzi – tak, jak najbardziej, ale kierownictwo na dłuższą metę – niestety nie za bardzo. Minęło wiele miesięcy, zanim znalazłem kogoś, kto najnormalniej w świecie chciał to robić. Szczerze powiem, byłem tymi poszukiwaniami zadziwiony i zniesmaczony.

Pamiętam za to jedną, bardzo szczególną spowiedź. Kiedyś – gdy jeszcze mieszkałem w Łowiczu – razem z moim Współbratem i z grupą młodzieży z naszej pijarskiej szkoły wybrałem się na wycieczkę do Torunia. A że właśnie miałem wolną chwilę w centrum miasta, postanowiłem wejść do kościoła jezuitów. Po chwili osobistej modlitwy przed Najświętszym Sakramentem podszedłem do konfesjonału. Wyznałem swoje grzechy, a w odpowiedzi usłyszałem pytanie: ,,Czy masz stałego spowiednika?” Wtedy – jako, że były to moje pierwsze kroki w Łowiczu – nie miałem takowego i tak też odpowiedziałem. I wtedy ów zakonnik wyjął z brewiarza swoją wizytówkę i po udzieleniu mi rozgrzeszenia, wręczył mi ją, mówiąc: ,,Jeśli będziesz potrzebował pomocy na drodze swojego powołania zawsze możesz zadzwonić, napisać albo przyjechać.”

To było dla mnie tak kolosalne zaskoczenie, że do dziś je pamiętam, a wizytówkę wciąż noszę w swoim notesie. Nigdy z niej nie skorzystałem, ale pozytywne wrażenie pozostało. Ot, normalna, można by powiedzieć (choć to bardzo nieodpowiednie słowo) rutynowa, zwykła spowiedź. I bardzo zwykłe grzechy. I taka gotowość tamtego jezuity.

Dziś – po wielu miesiącach poszukiwań – znów mam stałego spowiednika i kierownika duchowego. I wiem, jak ważna to rzecz, by mieć kogoś takiego. Szczególnie istotne jest to w życiu osób duchownych. Czy każdy powinien mieć swojego kierownika duchowego? Wydaje się, że nie. Na pewno osoby duchowne, konsekrowane. Na pewno też ci wszyscy, których każdorazowe przystąpienie do konfesjonału kosztuje wiele nerwów. O stałym spowiedniku powinni pomyśleć zapewne też i ci, którzy zwlekają ze spowiedzią z powodu różnych obaw i lęków. Ci, którzy po prostu nie chcą od nowa kolejnemu spowiednikowi opowiadać o swoich trudnych doświadczeniach. Stały spowiednik to ktoś właśnie dla nich. Poza tym na pewno osoby, które w swoim duchowym rozwoju chcą piąć się w górę i potrzebują czasem wskazówek od kogoś, kto stoi z boku. Na pewno też warto instytucję stałego spowiednika polecić osobom, które od dłuższego czasu zmagają się z doświadczeniami grzechów śmiertelnych. Troszkę w myśl zasady, że ,,nikt sam siebie za włosy z bagna nie wyciągnął.” Takim osobom szczególnie potrzebny jest ktoś, kto poda rękę. A czasem nie tylko poda, ale też podeprze i pociągnie na powierzchnię.

Co zatem robić, by znaleźć kierownika duchowego? Dokładnie to samo, co robiła siostra Faustyna – po prostu modlić się o niego. Prosić Pana Boga o takiego kierownika duszy. Jeśli taka będzie wola Boża, postawi na naszej drodze konkretnego kapłana. Modlić się i szukać, bo kapłan ów nie spadnie z nieba jak manna. Pan Bóg postawi go na naszej drodze w pewnym, bardzo konkretnym momencie naszego życia.

Ja – choć mam doświadczenie jakiejś (nazwijmy to może troszkę na wyrost) niechęci ze strony niektórych księży do podejmowania tego typu posługi – mocno wierzę, że warto – jeżeli ktoś tak to czuje – w czasie spowiedzi po prostu zapytać księdza o to, czy podejmie się takiego prowadzenia. Jeśli nie mamy odwagi, by zapytać wprost, to może tak delikatnie: ,,Czy ksiądz w tym kościele spowiada o stałych godzinach?” Spowiednik na pewno zorientuje się w motywach tak postawionego pytania i albo będzie próbował ,,odbić” piłeczkę (z nadzieją, że ona już do niego nie wróci), albo poda numer telefonu i po prostu zaprosi na rozmowę.

Tym z Was, którzy szukają i potrzebują kogoś takiego życzę, aby na swojej drodze spotkali kapłanów pełnych Ducha Świętego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.