Jezus jest tu… (J 21,1-14)
Wczoraj wspominałem o tym, że nie zawsze – mimo, iż mamy świadomość, że Jezus jest przy nas – doświadczamy tej Jego obecności. Czasem – trochę jak Matka Teresa z Kalkuty – możemy skarżyć się na to. że mimo szczerych chęci Jezusa obok nas ,,nie czujemy.” Takie sytuacje nie należą wcale do rzadkości.
Czytam dzisiejszą Ewangelię i widzę, że temat niedostrzegania Jezusa, niezauważania Go jest też obecny w życiu samych Apostołów. Kiedy siedzą w łodzi na jeziorze, dostrzegają jakąś postać stojącą na brzegu, ale jeszcze nie wiedzą, że to jest Jezus. Mistrza w stojącej na brzegu nieznajomej postaci rozpoznaje dopiero Jan. To on – jako pierwszy – zauważa, że ,,To jest Pan.”
Dlaczego właśnie Jan to odkrywa? Dlaczego nie Piotr albo nie jakiś inny Apostoł? Przecież było ich tam aż siedmiu. Może dlatego, że Jan wyraźnie wyróżniał się od początku? Był tym, którego – jak mówi sam o sobie – Jezus miłował. Może dlatego, że był szczególnie zżyty z Jezusem, co widać było w Wieczerniku na Ostatniej Wieczerzy, kiedy to opierał swoją głowę na piersi Mistrza… A może dlatego, że jako jedyny z grona Dwunastu stanął pod krzyżem na Golgocie…
Czym Jan zasłużył sobie na takie wyróżnienie? Może nie jest to najważniejsze pytanie w kontekście tej Ewangelii, ale myślę, że warto i nad tym przez chwilę podumać. Tym bardziej, że wnioski z tej zadumy mogą stać się dla nas bardzo konkretną podpowiedzią i drogowskazem.
Co do jednego nie mam wątpliwości: Im bliżej jestem Jezusa i im bardziej Go poznaję, tym łatwiej przychodzi mi rozpoznawać Go w codzienności i zauważać Jego działanie w prozie mojego życia.