Krzyża ciężkiego ramiona…

Zawiozłem dziś Współbrata do jednego z krakowskich szpitali. Do miejsca, które wielu chciałoby jak najdłużej omijać szerokim łukiem i nigdy nie wchodzić do środka. Niestety, korytarze tego gmachu chyba nigdy nie świecą pustkami. Przed lekarskimi gabinetami kilkanaście osób; jedni odchodzą, przychodzą kolejni. Kolejka zdaje się nie mieć końca. Większość przyszła tu o własnych siłach, ale byli i tacy, którzy poruszali się na wózkach. Kogoś sanitariusze przynieśli na noszach, ktoś inny trzymał w ręku kule.

Wszystkich łączyła smutna konieczność oczekiwania. Oczekiwania na moment, w którym usłyszą wykrzyczane przez pielęgniarkę własne nazwisko. To oczekiwanie jest chyba najgorsze. Dziś byłem tam zdrowy pomiędzy chorymi, ale szybko obudziły się we mnie wspomnienia sprzed ponad roku, kiedy sam przez to wszystko też przechodziłem.

Dzisiaj święto Podwyższenia Krzyża św. Każdy z tych chorych ma swój krzyż. Wielu daje jeszcze radę. Wielu nauczyło się ze swoim krzyżem żyć. Jakoś sobie radzą, bo co mają robić… Ale są też tacy, których krzyż wyraźnie przerasta, niemal wciska w ziemię. Wydaje się ponad ludzkie siły.

Nie dziwię się już, że na nasze kapłańskie slogany (jakkolwiek wyrażające wielką chrześcijańską prawdę) typu: ,,Jak Bóg daje krzyż, to daje też siłę” niektórzy chorzy reagują złością. Tak samo, jak na twierdzenie, że nasze cierpienie jest konsekwencją grzechu pierworodnego. Katechizmowe tłumaczenie, które do wielu chorych już dzisiaj nie trafia. Niektórzy się irytują, złoszczą. A nawet, jeśli do kogoś trafia, to zwykle niewiele wnosi. Już dawno przestałem obdarowywać chorych takimi ,,pocieszeniami.”

Przestałem, gdy pewna starsza pani uświadomiła mi prawdę o tym, że cierpienie nie zawsze jest konsekwencją grzechu pierworodnego. ,,Matka Boża cierpiała, ale przecież grzechu żadnego nie miała” – zauważyła moja rozmówczyni.

Od tamtej pory już nie mówię, że ludzkie cierpienie to wynik grzechu. Wiem, że tak jest, ale taka kapłańska narracja nikomu chyba nie pomaga. A już na pewno nie pomaga ludziom chorym. O wiele bardziej wolę mówić, że cierpienie to Boża tajemnica. Tajemnica, przed którą trzeba pokornie pochylić głowę. Tajemnica, którą trzeba oprzeć o dobrze nam znane biblijne: ,,Spodobało się Bogu zmiażdżyć Go cierpieniem” (Iz 53,10).

I chyba jest coś w stwierdzeniu, że tak, jak na drewnianym Krzyżu podniesiono do góry Jezusa, tak na krzyżu cierpienia ludzie chorzy zostają podwyższeni, jakby ofiarowani przez to samemu Bogu. Cierpienie jest szansą. Szansą na wywyższenie. Człowiek zostaje wywyższony przez cierpienie, jeśli tylko przyjmuje je jako Boży dopust i jako szansę na złączenie się z Jezusem i z Jego Bolesną Matką. Cierpienie przestaje być szansą na wywyższenie, kiedy przeżywa się je jako przekleństwo.