Mam swoje miejsce…

Chyba każdy z nas ma takie miejsce, do którego lubi pójść lub pojechać, żeby naładować swoje duchowe baterie. Ja też mam kilka takich miejsc. Jednym z nich jest krakowski kościół św. Józefa na Poselskiej. Miejsce pełne ciszy, refleksji i modlitwy. A do tego łaskami słynący obraz św. Józefa. Za ścianą siostry klauzurowe. Mury przesiąknięte modlitwą i … całkiem niewiele osób w środku. Wszak, by wejść do kościoła, trzeba nieco odbić z głównego szlaku między Wawelem a krakowskim Rynkiem. Pewnie właśnie dlatego tak niewiele tam osób. Lubię to miejsce…

Na Jasnej Górze też mam swoje ulubione miejsce. Ale wcale nie jest to kaplica Cudownego Obrazu. Tam jakoś trudno mi się modlić. No chyba, że jestem za kratą pod samym Obrazem. W kaplicy czyli w samym sercu Jasnej Góry zawsze jest ruch, zawsze szum. Kolejni księża wychodzą do ołtarza, kolejne grupy pielgrzymów zajmują miejsca poprzedników. Nie sprzyja to modlitwie… niestety.

Ale na Jasnej Górze jest inne miejsce, które bardzo lubię. W tzw. jasnogórskiej pralni czyli w kaplicy pojednania. W środku dziewięć dużych konfesjonałów – rzadko kiedy czynnych równocześnie. W zwykły dzień tylko cztery, pięć… Tam jest cisza, spokój. Czasem tylko zaskrzypią jakieś drzwi, gdy penitent wychodzi od spowiedzi. Pierwsza ławka w tej kaplic jest moja. Lubię tam być. Klęczeć przed wielkim krucyfiksem, przy którym wisi Obraz Matki Bożej. Tam nikt nie robi zdjęć… Nie rozmawia… Tam przychodzi się na modlitwę. I po to, by wykąpać się w Bożym Miłosierdziu. Dopiero stamtąd ludzie idą pokazać się Matce… A Ona… Ona zawsze pokazuje na Krzyż.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.