Maryjo Królowo – módl się za nami…

Już tyle razy w życiu czytałem ten fragment Ewangelii (Łk 1, 26 – 38) i tyle razy próbowałem wyobrazić sobie opisywaną przez św. Łukasza scenę. Maryja – młoda nazaretańska dziewczyna, mały biały domek (jak w piosence) i wielka świetlista postać ze skrzydłami. No i ten niezwykły dialog. Słowa, które w modlitwie zwanej Pozdrowieniem Anielskim powtarzamy przez tyle wieków po dziś dzień.

Maryja słyszy: ,,Nie bój się…” Pewnie się zlękła. Pewnie strach przed Bożym posłańcem i zaskoczenie powodowane chwilą okazały się większe od pokoju jej serca. Chyba właśnie w ten sposób możemy uzasadnić słowa wypowiedziane przez Gabriela. Bo przecież trudno tu mówić o tym, że Archanioł uspokaja Maryję, bo paraliżuje Ją jakiś strach na samą myśl o Bogu. Tak pewnie nie było. Maryja w oczach Stwórcy była przecież czysta, bez skazy. Była z Nim w wyjątkowo zażyłej relacji. Nie dlatego, że wiedziała, iż Bóg Ją wybrał, ale dlatego, że to sam Bóg od początku kształtował Jej serce. To On sprawił, że Maryja nie czuła paraliżującego strachu przed tym, co przygotował (mimo, że przecież tego nie rozumiała), ale zgodziła się na wszystko bez żadnego namysłu. Na tym przykładzie widać dobrze prawdę o tym, że ,,doskonała miłość usuwa wszelki lęk” (1 J 4,18a).

W naszym życiu jest o niebo inaczej. My się Pana Boga zwyczajnie boimy. Boimy się w czysto ludzkim rozumieniu tego słowa. Boimy się tego, czego Bóg od nas chce. Boimy się Jego wymagań, boimy się kary, boimy się Mu zaufać. Lęk w relacji do Boga ciągle nam towarzyszy i – niestety – często nie ma on nic wspólnego z siódmym darem Ducha Świętego czyli z Bożą bojaźnią.

Bojaźń Boża to jedno (to piękny, choć ostatni dar od Ducha), lęk natomiast, a często idący w parze z nim paraliżujący strach, to zupełnie coś innego. O to pierwsze warto się modlić, to drugie warto okiełznać, bo w przeciwnym razie może nam życie przewrócić do góry nogami. Tak jest, gdy Bóg przestaje być dla nas kochającym Ojcem, a staje się srogim Policjantem, który – nie robiąc zupełnie nic – czeka cierpliwie na nasze potknięcia i skrupulatnie nam je wylicza.

Strach może wymknąć się spod kontroli. Nie raz już słyszałem pytanie: ,,Czy rzeczywiście Bóg mi to przebaczy?” Tak pytają ci, którzy – bardzo często nieświadomie – zamienili bojaźń Bożą na dziwacznie rozumiany strach przed Bogiem.

A bojaźń Boża to nic innego jak tylko swego rodzaju postawa mądrości i roztropności. Charakteryzuje ona tego, kto uważa Pana Boga za najwyższe dobro. Owa bojaźń sprawia, że człowiek ma w swoim życiu właściwy punkt odniesienia. Pozwala pamiętać o tym, kim jest on sam i jaka jest zależność między nim (zbyt dobrze wiem, kim jestem: pyłkiem i liściem na wietrze) a  Stwórcą.

Maryja doskonale znała swoje miejsce w relacji z Bogiem. Oto ja, służebnica Pańska – wyznała pokornie. Nigdy – mimo tak wielkiego wybraństwa – nie chciała przysłaniać Boga swoją osobą. I nadal nie chce. Mimo, że od kilkudziesięciu lat czcimy Ją w Kościele jako Królową (dziś właśnie przypada to wspomnienie). Choć wielu dziś mówi, że Maryja w polskim Kościele zawładnęła naszą ludową pobożność, że czczona jest przez wielu jak prawdziwa bogini, to jednak Ona nie zatrzymuje naszego wzroku na sobie, ale ciągle kieruje nasze oczy na Ojca i Syna. ,,Zróbcie, cokolwiek On wam powie” – zdaje się w każdej chwili powtarzać słowa z Kany Galilejskiej. Maryja nie zatrzymuje nas i nie chowa dla siebie. Dokładnie tak, jak dwa tysiące lat temu dla siebie nie zatrzymała Tego, Którego porodziła. Dała Go nam, bo wiedziała, jak bardzo Go potrzebujemy. I właśnie na tym polega niesamowita wielkość Bożej Rodzicielki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.