Miejsce zazdrości zajęła wdzięczność…
Odkąd zacząłem bardziej świadomie myśleć o swojej przyszłości i bardziej zrozumiale uczestniczyć w Eucharystii, zawsze jakoś mocniej przeżywałem Niedzielę Dobrego Pasterza. Pamiętam z dzieciństwa, że właśnie wtedy do naszej parafii przyjeżdżali klerycy. Najpierw z salezjańskiego seminarium, bo i parafia była najpierw salezjańska, a potem – po zmianie granic – seminarzyści z koszalińskiego WSD. A ja zawsze, gdzieś tam przy ołtarzu, patrzyłem na nich z taaaaaaką zazdrością. Niedziela Dobrego Pasterza zawsze łączyła się z jakimiś takimi emocjami. Bardzo zresztą pozytywnymi. Można nawet powiedzieć, że przez cały rok czekałem właśnie na ten dzień.
Tamte czasy przeszły już do historii. Dziś mogę sobie tylko powspominać. Już nie ma czego zazdrościć. Sam od lat chodzę w habicie i staję po tej drugiej stronie ołtarza. Miejsce zazdrości już dawno zajęła wdzięczność. Przede wszystkim Panu Bogu… za łaskę zakonnego i kapłańskiego powołania.
Dziś wróciłem z Rzeszowa. Byłem tam od czwartku, by pomóc trochę w parafialnym duszpasterstwie. Znów przez kilka dni mieszkałem w naszym pijarskim nowicjacie. To taki powrót do źródeł. Chyba każdy z nas ma takie miejsca, do których powinien wracać. By oczyszczać swoje motywacje, by jeszcze lepiej dostrzegać to, w jaki sposób Pan Bóg prowadzi nas przez meandry życiowego powołania. By na nowo uświadamiać sobie, że powołanie to rzeczywiście DAR i TAJEMNICA.